I'm in the
wonderland
WONderland
OWNderland
wonderland
niedziela, 21 sierpnia 2011
niedziela, 14 sierpnia 2011
Alicja w Krainie Zmarłych/ Bajka o znikaniu (PaRT IV)
Po chwili, zza zakrętu wyłonił się mężczyzna. Z każdym krokiem wydawało się, że całe jego tłuste ciało faluje od góry do dołu, zatrzymując się dopiero na drugim podbródku. By nadać swojej osobie więcej powagi, szedł przesadnie wyprostowany, w eleganckim garniturze, jedną rękę trzymał nonszalancko w kieszeni, a w drugiej spuchniętymi palcami trzymał cygaro. Można było przy tym odnieść wrażenie, że naprężone guziki zaraz pękną i ciało rozleje się po całym ogrodzie jak mleko na stole. Alicji przyszło na myśl, że jak zwykle w takich sytuacjach, kiedy dorośli chcą być poważni, zwykle wyglądają bardzo śmiesznie.
Tymczasem mężczyzna skierował ku Ewie i Adamowi lekki półuśmiech i falującym jak własny brzuch głosem zaintonował z wyższością krótkie:
-Noo, witam…
Nie usłyszawszy żadnej odpowiedzi nie przejął się zbytnio. Nabrał powietrza w płuca, gdyż dotarcie do ogrodu widocznie nadwyrężyło jego siły. Na skroniach pojawiła się mżawka potu. Sięgnął ręką przez pomyłkę do niewłaściwej kieszeni i zamiast chusteczką, otarł czoło wężem, po czym, nie zauważywszy nawet różnicy, schował go spowrotem. Ni stąd, ni zowąd zaczął pociągać nosem, jakby chciał coś wywęszyć.
-Czuję, coś czuję… Czyżbym powinien przyprowadzić śledzia?
-Śledzia?
- Ooooczywiście że śledzia, a kto miałby niby przeprowadzić śledźtwo? Ooo!
W tym czasie Adam, z ugrzęźniętym dowodem zbrodni w gardle przyjął przed obliczem Pana Be pozycję skruszonego. Odłożył pędzel i pudełko z farbą, którą zgodnie z poleceniem niedawno przemalowywał kwiaty z żółtych na czerwone, bo zakwitły w złym kolorze, zgarbił się też nieco i jakby skurczył w oczach, szczególnie w porównaniu z monumentalnym mężczyzną. W końcu nie wytrzymał.
-Ja, ja nie chciałem. To nie tak, jak Pan myśli. Właściwie, wszystko przez Ewkę. Ona mnie skusiła.
Pan Be powiódł wzrokiem za ręką Adama wskazującą drzewko i dopiero teraz zauważył szkodę. W oka mgnieniu cała jego wielka twarz poczerwieniała, a okrągłe jak monety małe ślepka wyszły na wierzch.
-Moooje, moje jabłko. Z tego drzewa? Oooo! Nie, nie tak się umawialiśmy…. Ooo! Było mówione, że mają tu tylko pielić, reklamować i przede wszystkim słuchać się mnie. Ooo! Tak było? Ich zdaniem, była umowa, że płacę za łamanie zakazów?
-My tylko…
-Ciiiicho! Zawiodłem się. Ooo! Ja sobie na takie rzeczy nie mogę pozwolić. Taka samowolka! Już ja się postaram. Pracy nigdzie nie znajdą, chyba że na jakimś padole. Już nie będzie tak różowo.Ooo! Wynocha mi z mojego Raju. Już! Swołocz.
Przestraszeni tak gwałtownym wybuchem złości przyjaznego wcześniej Pana Be, Adam i Ewa nie wiedzieli, jak zareagować. Kiedy jednak zauważyli , że pracodawca rusza w ich kierunku, złorzecząc jakieś straszne przepowiednie i wymachuje laską, odwrócili się czym prędzej i tak jak stali, bez niczego, opuścili w apośpiechu bramy nieprzyjaznego Edenu.
Cała ta scena działa się tak szybko, że Alicja ledwo nadążyła za tokiem wydarzeń. Miała wrażenie, że gdzieś już słyszała albo czytała o podobnej sytuacji, choć nie potrafiła sobie przypomnieć, gdzie. Ostatnio tak mało pamiętała. Kichnęła. Czym prędzej zasłoniła bluszczem dziurkę od klucza przestraszona faktem, że mężczyzna z ogrodu mógłby ją usłyszeć i zechcieć w przypływie złości wygonić z przedziału. W końcu nie wiedziała, co jeszcze do niego należy. Zrobiła to jednak tak gwałtownie i pospiesznie, że w końcu straciła utrzymywaną z trudem równowagę z hukiem upadając na podłogę. Razem z nią spadł wiszący nad wejściem zegar.
Subskrybuj:
Posty (Atom)