Poczuła, jak w głowie zaczyna jej gnieździć się zmęczenie i rezygnacja. Usnęła z myślą, że najchętniej chciałaby wysiąść i o wszystkim zapomnieć albo, chociaż zapomnieć….
Wstała powoli z podłogi i poprawiła opiętą sukienkę. Za długo tkwiła w przedziale. Nie wiedziała, co dzieje się poza nim. Była teraz całkiem sama i choć wstydziła się przyznać przed samą sobą, łaknęła jakiegokolwiek towarzystwa. Odwieczne mówienie do rzeczy, do czego niemalże nawykła przez całe swoje niedługie tak istnienie, staje się w końcu nużące, i to nie tyle z faktu, że nie odpowiadają na zadane im pytania, ale w żaden sposób nie okazują słuchania. Rzeczy nie mają też oczu, w których znalazłaby się akceptacja czy ciekawość. Tak, największą wadą rzeczy, jest ich martwota. Nikt nie jest w stanie zadawalać się przez dłuższy czas echem własnego głosu.
Alicja delikatnie chwyciła więc ciężką kotarę i w ciemności wyszukała ręką uchwyt do przesuwania drzwi. Kiedy go dotknęła, mrożący dreszczyk ostrzegawczo przeszył najpierw jej drobną dłoń, by rozbiec się w półokamgnieniu po całym ciele. Szarpnęła mimo to klamkę i uchyliła drzwi, ciężkie i metalowe. Na chwilę do Alicji przywarła mglista myśl, która ciągnęła ją spowrotem… Powoli postawiła jednak stopę do przodu.
-Jedyną drogą… tak, jedyną drogą jest konsekwencja. Już przecież …wyszłam.
Korytarz był długi, wąski i cuchnął papierosami. Kilka kroków na lewo z półotwartego przedziału wystawały czyjeś nogi. Leżały bezwiednie i zagradzały przejście w korytarzu. Alicja wychyliła się, by móc przyjrzeć się bezpańskim kończynom, wokół których szeroko rozpościerała się kałuża mlecznej czekolady, wylanej najwyraźniej z blaszanego wiadra tuż obok. Wiadro tkwiło niemalże kokieteryjnie zawieszone na jednej z nóg. Krok po kroku, Alicja stąpała niepewnie na palcach, choć huk pociągu zagłuszał wszelkie dźwięki. Zatrzymała się po chwili z biciem serca na granicy lepkiej czekolady. Wykrzywione śmiesznie nogi musiały należeć do jakiejś młodej osoby. Było w nich coś intrygującego, choć nie odróżniały się pozornie niczym od nóg, jakie można wszędzie spotkać; na ulicy, w parku, w piekarni. Alicja stwierdziła też od razu, że niewątpliwie były własnością mężczyzny, doświadczenie podpowiadało jej bowiem, że damskie nogi nawet w takich okolicznościach leżałyby, jak przystało, złączone. W ciągu całego dotychczasowego istnienia, z perspektywy małej dziewczynki, widywała głównie nogi; ba, setki i tysiące nóg. By poznać więcej, należało unosić głowę, na co nie zawsze miała ochotę.
-Halo, czyje to nogi? Trochę tu przeszkadzają.
-….
Najwyraźniej mówiła za cicho, nie słyszała przecież nawet sama siebie. Zagłuszał ją nadal pociąg. Zebrała się więc w sobie i krzyknęła.
-Noooogi! Czyje, pytam!
I tym razem nie zauważywszy jakiejkolwiek reakcji, postanowiła zbliżyć się jeszcze o krok. Nieoczekiwanie poczuła pod stopą czekoladę i pośliznęła się, uderzając przyciasnym pantoflem w spoczywające na korytarzu kończyny. W odpowiedzi dał się słyszeć jęk.
-Auuuua. Znowu. Proszę mnie w końcu zostawić!
Alicja odskoczyła przestraszona, nie potrafiwszy zlokalizować, skąd dobiegł głos, tym bardziej, że w okolicy nóg nie znajdowała się żadna inna część ciała, tym bardziej głowa. Odczekała chwilkę i tym razem celowo szturchnęła butem zalegającą na podłodze łydkę.
-Ileż razy można. Już mam dość. Proszę mnie nie tykać.
Wołanie musiało dochodzić zza drzwi przedziału zaledwie kilka kroków dalej.