niedziela, 27 lutego 2011

Maria

<Jeżeli przypadnie do gustu, będzie wstawiany ciąg dalszy>


- Cześć. Dzwonię w sprawie służbowej. Umarła Maria.
- Jaka Maria?
-Ta, która mieszka trzy domy dalej od nas, na Czarnej, ale to jeszcze twój rewir, prawda? Pracuje ze mną w jednym biurze. Pracowała.
-Mam przyjechać do biura? 
-Nie, leży w domu. Nie przyszła na swoją zmianę do pracy, więc wysłano gońca, żeby sprawdzić, czemu się nie stawiła. Leżała podobno przed drzwiami wejściowymi. 
-Dobrze, zaraz tam pojadę. Wypełnię tylko formularz zgłoszeniowy. Dziękuję ci za informację. 
-Dobrze, zobaczymy się w domu. Na razie.
- Tak, to cześć. 
-A, czekaj, zapomniałabym, będę później. Trzeba nadrobić dzisiejsze zaległości z powodu Marii.
   Wypełnianie formularza zgłoszeniowego była najnudniejszym elementem pracy, ale czasem stanowiło miły obowiązek. Szczególnie, gdy pogoda nie dopisywała tak, jak wtedy. Chmury były nabrzmiałe i zmęczone stanem zawieszenie między ziemią i niebem. Wiadomo było, że za chwilę ich cierpliwość się skończy i pękną nad miastem.
R. wyszedł z baraku i wsiadł do samochodu. Zbliżała się piętnasta, wiedział więc przynajmniej, że po załatwieniu sprawy z Marią, będzie mógł wrócić do domu. Jak dobrze, że Maria mieszkała tak blisko, nie chciałby wracać samochodem w ulewę. To za duże ryzyko, stanowczo.
   Ulica Czarna, na której mieszkała denatka należała do średnio zamożnych. Domki były w większości małe i skromne. R. pomyślał w pewnym momencie, że jej nazwa nie pasuje do tej części miasta. Czarny, to przecież mocny, konkretny kolor, który z założenia kojarzył mu się z siłą. Tymczasem obraz, który do mózgu przekazywały mu oczy w żaden sposób się z tym nie łączył.
   Gdzieniegdzie przy krawężnikach stały niedomyte samochody. Obowiązkowa zieleń drzew co kilka metrów wzdłuż ulicy, żeby oczyszczać powietrze ze spalin i monotonne domki do przechowywania zwykłych ludzi. Każdy oczywiście starał się nadać swojemu kawałkowi ziemi jakiś odrębny charakter, ale w końcu, na ciasnych trawnikach stały te same plastikowe krzesła, stoliki i ławki, które różniły się tylko odcieniami. R. miał wrażenie, że wszystko w tym stłoczeniu i ciasnocie zlewa się i staje bezpłciowe. A może to tylko przez tę przygniatającą aurę na zewnątrz?
Dom Marii był taki, jak pozostałe. Wiedział, gdzie mieszkała, ponieważ kiedyś odbierając M. z pracy, podwiózł również Marię. Policja zostawiła już na progu tabliczkę oraz skrzynkę z narzędziami. R. wyszukał w niej plik z danymi oraz klucze i otworzył drzwi. Zaraz za progiem, tak jak powiedziała mu M., leżała denatka.
   Przeszedł do kuchni, do której prowadził wąski brązowy korytarz. Usiadł przy małym stoliku na jednym z tych niewygodnych barowych krzesełek, jakie można było kupić w każdym meblowym sklepie za grosze. Wyjął z kieszeni kartki z danymi zostawionymi przez policję. Przejrzał je dokładnie, żeby upewnić się, czy wszystko jest zapisane, chociaż nigdy nie zdarzyło się,by służby nie dopełniły w tej kwestii swojego obowiązku. R. lubił jednak być skrupulatny, a sprawdzanie raportów figurowało w instrukcji jego obowiązków. Wypełnił jeszcze kilka standardowych linijek, w których umieszczał dokładną godzinę przyjazdu oraz stan denata i spiął wszystko razem. Teraz należało tylko wrócić do samochodu po wózek oraz folię, zapakować ciało i odwieźć je do firmy.
W tym czasie pogoda zdążyła się gwałtownie pogorszyć. Chmury były w ostatnim stadium, które poprzedzało narodziny deszczu. R wiedział, że należało się sprężać.

poniedziałek, 14 lutego 2011

Bajka o Słowie

   I 6-tego dnia stworzył Bóg Słowo, które jednak było tak słabe i wątłe w swym niemowlęctwie i czyhał na nie Szatan, że uznał Bóg za niezbędne ukryć Słowo w bezpiecznym miejscu. A znał Szatan na ziemi każdy listek i ziarnko piasku. Słowo, jedyne spośród wszystkich istnień, uważał Bóg, że może Go szczerze wielbić i kochać, obwinął je więc w najdelikatniejsze struny, bardziej miękkie niż pierza i przykrył przebiegle kośćmi oraz kawałkami mięsa. Bo wiedział, ze Szatan od niego stroni.
Przestraszył się jednak, że i tak ukryte, Zło może odnaleźć Jego najcenniejsze dzieło, oblókł więc wszystko dla niepoznaki skórą.
Dla pewności utworzył dwie nogi, by Słowo mogło przed Szatanem uciec oraz ręce, by mogło z nim walczyć i się bronić. W końcu wyciął Bóg w ciele otwór, by mógł zawsze posłyszeć Słowo; jak dorasta i dojrzewa oraz w razie największej potrzeby lub tęsknoty dać mu sposobność, by zostawiło nędzne ciało i z niego do Boga uciekło. I to nazwał usta.
Zdjął też z firmamentu dwie gwiazdy i umieścił w ciele, by na ziemi, gdzie pełno kamieni, dziur i innych przeszkód, nie potykało się. Każdy upadek był bowiem dla Słowa niebezpieczny, a brud panoszący się na ziemi mógł je skazić. I to nazwał oczy.
A dzięki oczom z gwiazd miało też pamiętać Słowo, ze pochodzi od Boga i przyjdzie dzień, gdy dorośnie w ciele i by nie rozsadzić go od środka, co mógłby zauważyć Szatan, opuści je niepozornie.
   I ucieszył się Bóg, że stworzył dla Słowa taką kryjówkę, którą nazwał człowiek.
Tak minął dzień 6-ty.