- Cześć. Dzwonię w sprawie służbowej. Umarła Maria.
- Jaka Maria?
-Ta, która mieszka trzy domy dalej od nas, na Czarnej, ale to jeszcze twój rewir, prawda? Pracuje ze mną w jednym biurze. Pracowała.
-Mam przyjechać do biura?
-Nie, leży w domu. Nie przyszła na swoją zmianę do pracy, więc wysłano gońca, żeby sprawdzić, czemu się nie stawiła. Leżała podobno przed drzwiami wejściowymi.
-Dobrze, zaraz tam pojadę. Wypełnię tylko formularz zgłoszeniowy. Dziękuję ci za informację.
-Dobrze, zobaczymy się w domu. Na razie.
- Tak, to cześć.
-A, czekaj, zapomniałabym, będę później. Trzeba nadrobić dzisiejsze zaległości z powodu Marii.
Wypełnianie formularza zgłoszeniowego była najnudniejszym elementem pracy, ale czasem stanowiło miły obowiązek. Szczególnie, gdy pogoda nie dopisywała tak, jak wtedy. Chmury były nabrzmiałe i zmęczone stanem zawieszenie między ziemią i niebem. Wiadomo było, że za chwilę ich cierpliwość się skończy i pękną nad miastem.
R. wyszedł z baraku i wsiadł do samochodu. Zbliżała się piętnasta, wiedział więc przynajmniej, że po załatwieniu sprawy z Marią, będzie mógł wrócić do domu. Jak dobrze, że Maria mieszkała tak blisko, nie chciałby wracać samochodem w ulewę. To za duże ryzyko, stanowczo.
Ulica Czarna, na której mieszkała denatka należała do średnio zamożnych. Domki były w większości małe i skromne. R. pomyślał w pewnym momencie, że jej nazwa nie pasuje do tej części miasta. Czarny, to przecież mocny, konkretny kolor, który z założenia kojarzył mu się z siłą. Tymczasem obraz, który do mózgu przekazywały mu oczy w żaden sposób się z tym nie łączył.
Gdzieniegdzie przy krawężnikach stały niedomyte samochody. Obowiązkowa zieleń drzew co kilka metrów wzdłuż ulicy, żeby oczyszczać powietrze ze spalin i monotonne domki do przechowywania zwykłych ludzi. Każdy oczywiście starał się nadać swojemu kawałkowi ziemi jakiś odrębny charakter, ale w końcu, na ciasnych trawnikach stały te same plastikowe krzesła, stoliki i ławki, które różniły się tylko odcieniami. R. miał wrażenie, że wszystko w tym stłoczeniu i ciasnocie zlewa się i staje bezpłciowe. A może to tylko przez tę przygniatającą aurę na zewnątrz?
Dom Marii był taki, jak pozostałe. Wiedział, gdzie mieszkała, ponieważ kiedyś odbierając M. z pracy, podwiózł również Marię. Policja zostawiła już na progu tabliczkę oraz skrzynkę z narzędziami. R. wyszukał w niej plik z danymi oraz klucze i otworzył drzwi. Zaraz za progiem, tak jak powiedziała mu M., leżała denatka.
Przeszedł do kuchni, do której prowadził wąski brązowy korytarz. Usiadł przy małym stoliku na jednym z tych niewygodnych barowych krzesełek, jakie można było kupić w każdym meblowym sklepie za grosze. Wyjął z kieszeni kartki z danymi zostawionymi przez policję. Przejrzał je dokładnie, żeby upewnić się, czy wszystko jest zapisane, chociaż nigdy nie zdarzyło się,by służby nie dopełniły w tej kwestii swojego obowiązku. R. lubił jednak być skrupulatny, a sprawdzanie raportów figurowało w instrukcji jego obowiązków. Wypełnił jeszcze kilka standardowych linijek, w których umieszczał dokładną godzinę przyjazdu oraz stan denata i spiął wszystko razem. Teraz należało tylko wrócić do samochodu po wózek oraz folię, zapakować ciało i odwieźć je do firmy.
W tym czasie pogoda zdążyła się gwałtownie pogorszyć. Chmury były w ostatnim stadium, które poprzedzało narodziny deszczu. R wiedział, że należało się sprężać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz