wtorek, 26 października 2010

* * *

w małym pokoju
mojej głowy
znienacka i boleśnie
rozrastasz się migreną
zamykam przestrzeń
klamką
szukam kontaktu ściany
wyczuwam receptorami skóry
suszące się na bieliźniarce
kody naszej mowy
betonowa klatka piersiowa bloku
odbiera zdolność
filtrowania powietrza myśli
z kurzu

piątek, 22 października 2010

obok

Ciągle pracuję nad tym wierszem, słowa już istnieją, muszą tylko przyjść do mnie w całości. Powoli, przychodzą (ostatnio poprawiane 04.02.2011)

nie liczą się lata pomiędzy
ani obowiązkowe odstępy
w centymetrach
tu nie ma spraw intymnych
leży całe łóżko obok
kawałek starości
zrzędliwe usta oprawione
w znoszoną skórę
i mamdosyć w odwiedziny

w osobnym obok
mocują się w powietrzu echa
perliczych uderzeń śmiechu
ust pielęgniarskich
i niedostane baseny, kolacje
i skaczą sobie do łóżek
z kratek krzyżówek hasła

przychodzi bezczelnie
pora dogaszania świateł
w oczach, w których
nie ma już spraw intymnych
i tylko oddechy dzieli na części
w każdym uniesieniu klatki
oczekując pointy

niedziela, 17 października 2010

Mario 1

(13.10.2010)

   Biedny mario1 chciał już przejść do następnego etapu. Był ambitny, marzył, by zdobywać, wspinać się, iść do przodu. Czemu kierował nim akurat taki kiepski gracz? Tyle nieudanych prób, tyle czasu mario1 tracił życie za życiem i nie miał niestety wrażenia, żeby gracz czegoś się nauczył. A przecież powinien. Gracz miał podobno 16 lat. Niektórym wydawałby się to niedużo czasu, ale nie dla mario1. Gracz istniał odkąd mario1 pamiętał, a nawet dłużej, był dla niego starszy niż początek.
A mario1 miał ambicje, żeby robić coś, za co inni będą go chwalić. Nie starczały mu więc już zwykłe skrzynki ze złotem czy małe przeszkody. Mario1 słyszał od mario2, że dalej jest podobno ciekawiej, co krok czyhają wyzwania, nawet grafika jest inna. Im więcej mario1 dowiadywał się i myślał o tym, co go mija, tym bardziej nudził go świat, w którym żył, co więcej, który został specjalnie dla niego obmyślony i wykreowany. Nie wiedział przy tym konkretnie , za czym tak się rwie, czuł jednak, jak tęsknota za niewiadomą potęgowała się systemem zero- jedynkowym coraz bardziej.
Czasem więc mario1 chciał już zrobić krok w prawo, by uniknąć uderzenia wroga, ale wciśnięty klawisz przesuwał go w przeciwną stronę. Nic nie dawały przemycane w biegu i podskokach prośby, groźne miny, przerażające pohukiwania, czy modlitwy, jakie mario1 produkował, by spróbować wpłynąć na gracza. Cały wysiłek zdawał się ulatywać w eter. Najgorsze było jednak to poczucie bezsilności i monotonii. Gracz miał w końcu nieograniczona władzę, a przy tym kompletny brak umiejętności. Obu ich ograniczały RAMy.
A mario1 słyszał, że są nie tylko inne levele. Podobno istnieją zupełnie nowe światy. Twarze to nie tylko oczy i nos. Nogi i ręce zginają się w różnych kierunkach. Tak mówił mario2.
Kiedyś próbował zniknąć, przeniknąć do lepszej gry, ale wyskoczył błąd, komputer się zawiesił i mario1 musiał zostać. Poczuł się tak zrezygnowany, że więcej nie próbował. Dalej rozbijał złote punkty, biegał zdezorientowany, poruszany bezwiednie jak proteza, w oczekiwaniu na to, że kiedyś graczowi się poszczęści.
Aż pewnego razu mario2 powiedział, że zmienia gracza, przenosi się, a on, mario1 musi uważać.
Mario1 zapomniał się jednak przejąć albo już nie potrafił. Grunt, że pewnej nocy wyskoczył z komputera w czarnej dyskietce. Świat był na tyle ostry, intensywny, że nie potrafił go jakkolwiek skwantyfikować. Ale w koszu czekał już na niego mario2. Mogli razem, zza plastikowej kratki, obserwować gracza i nowego dario.

wtorek, 12 października 2010

nie pamiętam...


(17.07.2010)

-nie pamiętam;
takie światełka na ścianie
i ciemne, i jasne.
wtedy gdy nic nie da
otwieranie oczu
by czuć się oczywistym
i zapalasz lampkę.
drganie cząstek powietrza
jak promienie miotane przez słońce
-refleksy?
-tak, ona to miała we włosach.

poniedziałek, 11 października 2010

Delete

Lampka odbija się w oknie nocą .
Nie znam Cię, nie znam. Delete Twoje sms-y, wiadomości zakurzone w komputerze. Delete Twoje zdjęcia, liściki i wstążki. Jesteś mi zbędna. Control-iks, do kosza muzyka, której słuchaliśmy razem, filmy. Na dno szafy bluza, którą na Ciebie założyłem, gdy marzłaś. Nie jesteś mi bowiem potrzebna do życia. Tak samo oddycham i jem. Chodzę identycznie: prawa noga, lewa noga, prawa, lewa... Mam tyle samo pieprzyków na twarzy i klucz ciągle mieści się w zamku otwierając drzwi.
Więc, widzisz sama, nie potrzeba mi Ciebie. Ani ogólnie, ani w zapasie.
Wybacz piękna, ale więcej czasu teraz poświęcam parzeniu zielonej herbaty lub nawet opakowaniu po jogurcie, niż myśleniu o Tobie.
Nie będę kochał już nikogo w tym roku. Przekroczyłem limit, miałem mały abonament.
Wszystko kasuję jednym dotknięciem. Że może płaczesz do poduszki w ukryciu? Że lśnią Ci oczy na ulicy? Błahostka. Że nosisz ubrana w smutek tę moją ulubioną czarną sukienkę? Detal, drobnostka. Lepiej mi bez Ciebie, prościej.
Nareszcie mogę trzymać w rękach drobne lub bułkę, a nie Twoje palce.
Uwierz, robię Ci przysługę, że nie pamiętam. Czy nie bolały Cię w końcu stopy od stawania na palcach?
Zresztą, przecież mam zwycięstwo wpisane w imię, samotność w horoskop. Nie mogłem inaczej.
Więc, delete, wspomnienia i myśli... Error!?

niedziela, 10 października 2010

Tombak

(lipiec 2010)

Siedzą trzy. Więcej na ławce się ich nie zmieści. A ławka jest stara i niska, by siadając, nie musiały znosić wysiłku i trzasku w stawach. Niebieska farba prawie już zeszła, została tylko gdzieniegdzie, jak skóra łuszcząca się na starca łysej głowie.
Rozstawiają szeroko nogi, z nawyku, kiedy stary i mógł, i chciał.
Ręce i cycki obwisłe na nylonowych za kolana kieckach. W klapkach za „panikochana, 20 złotych z bazarku, tak taniuchno, że ja pierdziu kochana”, żylakami spuchnięte nogi sąsiadki. Odpoczywają po nocy, bez snu emerytki, z komarem na karku, po życiu „za Gierka było nam lepiej, za Gierka, to kurwa psy nawet nie srały pod oknem”.
Męczy je upał, a tej dziwce spod dziewiątki, co pracuje na kasie wypadają już włosy, dobrze kurwie. Brzuchy napęczniałe i spuchnięte, po czterech ciążach i dwóch skrobankach.
Wodzą spoconym wzrokiem po oknach, parapetach obsranych przez gołębie. Niechby się kto pokłócił, wydarł, z butem wszedł w te nasturcje i bratki, co je syn przywiózł sadzonki z działki.
Bo ten stary, no, co wygrał, wybory, ten komuch....Hahaha
A potem umyją ręce, zmówią do najświętszej obrazka różaniec i poproszą, żeby tej kurwie szybciej wypadały włosy, a koniec świata był trochę później, niż mówią w telewizji, bo dopiero na styczeń mają wyznaczone operacje, a życie jest, panikochana, trudne, ale potrzebne (konieczne).

jestem jesienna

Jestem jesienna.
   Całym latem kipiałam życiem, kolorem, kwitłam, mieniłam się w słońcu.
Długim dniem wystawiałam policzki i ręce na kosmiczne ciepło. Burzyłam się gwałtownie i uspokajałam znienacka. Patrzyłam na wszystko szeroko otwartym wzrokiem i pozwalałam, by chłonięto mój zapach i lekkość. Byłam wczesnym świtem i niespokojną nocą. Dużo ode mnie wymagano, a tak prosto się ofiarowywałam.
   Teraz się kurczę i marszczę jak niezebrane jabłka. Pożółkłymi liśćmi opadają  mi chęci i nadzieje. Bywam częściej wietrzna i chmurna.
Zamiast motyli i świerszczy roznoszę dźwięki zachodu i ucieczki do lepszych światów. Wysysam z ziemi ostatnie krople, żeby resztkami sił obrodzić w zmarniałe owoce. Przygotowuję ludzi do zamknięcia walizek i oczu nawykłych do malin i zieleni.
   Kretom mówię, żeby ryły głębsze nory, tam, gdzie nie dopadnie ich mój zimny oddech. Ogłaszam, chodząc po domach, że eliksir zaczyna działać; niech szykują się na zmiany, grabią liście i karmią psy tłuściej.
Robię tak co roku. A wszędzie i tak częstują mnie tą samą kawą, pokazują wykresy i prognozy, wciskają w ręce twarde cytrusy. Nabierają siebie nawzajem z większą precyzją, niż ja ich doświadczam.