wtorek, 8 marca 2011

Maria cdn 2

    R. lubił w gruncie rzeczy swoją pracę, żeby wręcz nie powiedzieć, że uważał ją za stworzoną idealnie dla niego. Wszystkie obowiązki, wskazówki i kolejność wykonywania czynności były określone w rzeczowej instrukcji. Praktycznie, nie był narażony na jakiekolwiek niespodzianki, których nie znosił. Pracował w oddziale dużej firmy zajmującej się oczyszczaniem miasta. R. był zatrudniony akurat w sekcji zasobów ludzkich. Miał nawet własne biurko, odgrodzone od innych stanowisk.
   Zgłoszenia, przyjmowane i odnotowywane najpierw przez centralę, potem przekazywano do odpowiedniego pracownika, który był przyporządkowany do określonego rewiru. Za tym elementem R. najmniej przepadał. Nie potrafił rozmawiać z ludźmi, od zawsze stanowiło to dla niego problem i wprawiało w zakłopotanie. Dlatego cieszył się, że w trakcie przyjmowania zgłoszenia, mógł ograniczyć się do zdawkowych pytań i odpowiedzi podanych w instrukcji, które zdążyły wejść mu już w krew. Po zawiadomieniu przychodził czas na rutynowe wypełnienie formularza. Na szczęście ilość rubryk i pól do wypełnienia również zminimalizowano, żeby nie marnować czasu na podawanie informacji w rzeczywistości zbędnych, skoro w przypadku każdego denata procedura była ta sama. To zapewniało wzrost wydajności, co odnotowywały testy efektywnościowe przed i po zmianach. Po chwili papierkowej roboty R. ruszał w teren.
    Przed nim na miejscu zjawiała się policja, którą powiadamiała jeszcze centrala. Służby zabezpieczały teren i przygotowywały potrzebne dane. Denat był standardowo pakowany do worka i przewożony do firmy, gdzie podlegał kremacji. I tu, na dostarczeniu ciała, obowiązek R. się kończył. 
   Poczuł się od razu znacznie lepiej, oddech wrócił mu do miarowego rytmu i R. zaczął znowu logicznie myśleć. Spojrzał na zegarek i dopiero wtedy uświadomił sobie jak długo tam przebywał. M. może zacząć się martwić. Podszedł do kuchennego małego okienka nad zlewem i z ulgą stwierdził, że deszcz się wykańcza i niedługo będzie mógł wrócić do domu.
Miał jeszcze trochę czasu. Uprzątnął więc starannie dokumenty oraz narzędzia, zasunął do końca worek z ciałem. Splótł z tyłu ręce i zaczął przechadzać się po pokojach równym, miarowym krokiem. Nie powinien właściwie tego robić, ale nie czuł wyjątkowo żadnych oporów czy zakłopotania. Nie spodziewał się, że zobaczy coś ciekawego, dlatego nie zawiódł się nawet, gdy rzeczywiście nic, co leżałoby na wierzchu, nie przykuło jego wzroku.
   Na zewnątrz zapanowała w końcu błoga cisza, dla R. synonim końca deszczu i poczucia bezpieczeństwa. Nie czekając więc dłużej, wyprowadził wózek na podziurawiony kałużami podjazd i zapakował go do samochodu. Na twarzy pojawiło się znowu zadowolenie. Musnął czule maskę samochodu, z którym był tak związany, zapuścił silnik i spiesznie odjechał do firmy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz