poniedziałek, 14 marca 2011

Maria cd 3

    W związku z tym, że miasto musiało być oczyszczane na okrągło, w firmie funkcjonował trójzmianowy system i nikogo nie zdziwiło, że R. dostarczył ciało o takiej godzinie. Dział przyjmowania w ogóle stanowił autonomiczna komórkę, zainteresowaną tylko swoimi obowiązkami. W związku z tym, jedyną konsekwencją jego opóźnienia będzie konieczność zdania dodatkowego raportu, choć i to nie powinno być jakimś problemem. Robota powinna być po prostu sumiennie wykonana, nawet jeśli obowiązkowy czas pracy się skończył.
Po chwili R. wracał do domu. Już przewidywał, jakie wyrzuty będzie mu robiła M., gdy tylko przekroczy próg.
-Czemu jesteś tak późno? Powinieneś wrócić co najmniej 2,5 godziny wcześniej.
-Przepraszam. Deszcz zaczął padać, kiedy byłem akurat w domu po ciało. Wiesz, że musiałem przeczekać.
-Deszcz....A tak, deszcz. Rozumiem. Ale mogłeś chociaż jakoś mnie uprzedzić; zadzwonić.
-Telefon został w samochodzie...
-....Och, przepraszam, że tak na Ciebie naskakuję. Powinnam wiedzieć, jakie to dla Ciebie... niekomfortowe. Też miałam ciężki dzień. Załoga musiała wspólnie nadrabiać, żeby nie powstały zaległości. Dopiero jutro lub pojutrze przyślą kogoś nowego. Po prostu padam. Ale, może chcesz porozmawiać?
-O czym?
-O deszczu.
-Daj spokój. Zjedzmy kolację i odpocznijmy. Jedyne, o czym teraz marzę, to chwila spokoju i sen. Rano przecież trzeba znowu wstać.
-Tak, masz rację. Zaraz zrobię herbatę.
Zjedli w milczeniu kolację, odruchowo wpatrzeni w beznamiętny ekran telewizora. Po posiłku wtulili się w miękkie poduszki bordowej kanapy próbując resztkami sił skoncentrować uwagę na raporcie dnia. Dziesiąte uderzenie zegara wyrwało ich z amoku i na ten dźwięk niemal równocześnie przenieśli się do sypialnianego łóżka.
-M.?
-Tak?
-....A, nic. Dobranoc.
-Nie dręcz się myślami o tym deszczu, co? I śpij spokojnie. Dobranoc.
-Ty też.
   Sen jednak nie mógł nadejść. R. kręcił się i przewracał z boku na bok, ale wyłączenie myślenia nie było sprawą tak prostą, jak wydawało się M. Wspomnienia tamtych wydarzeń ciągle wracały i nie było sposobu wyrzucić ich z głowy, zanim po prostu jego mózg ich nie przetrawi. Nie mógł wtedy nic zrobić i dobrze o tym wiedział, a jednak echo tamtych wydarzeń boleśnie odbijało się w jego pamięci.
     To był jeden z takich dni, które wbrew sobie pamięta się najdokładniej. R. miał 4 lata i razem z rodzicami pojechał do dużego miasta na zakupy. Uwielbiał takie wyprawy, rodzice droczyli się z nim, a po jakimś czasie, całusami i obietnicami, że nic więcej nie będzie już chciał, udawało mu się wyprosić małego resoraka lub coś słodkiego.
Tego dnia, kiedy byli już w mieście, wyjątkowo się rozpadało. Wszyscy byli już przemoczeni, kiedy stanęli przed drzwiami ostatniego sklepu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz