sobota, 29 grudnia 2012

Myśli, kupione na przecenie....



XYZ: Możesz, możesz być kim chcesz.
Panna Nikt: A i tak jestem tylko sobą...

Myśli zostały kupione na przecenie, razem z dobiegającą terminu mortadellą (ach, cóż za dźwięczne słowo) dlatego też mogą trochę cuchnąć. Możliwe, że mortadella (czyż nie mogłoby to być imię dziewczęce?) leżała przez pewien czas poza lodówką, co wyjaśniałoby, dlaczego tak spuchła.
Ostrzega się: 
informacje tu zawarte mogą powodować powstawanie robaków w mózgu (dokładniej rzecz ujmując, testowa grupa szczurów wykazała istnienie robaków po lekturze wyżej wymienionej treści, szczury nie potrafiły potem czytać, choć, nie wiadomo, czy umiały wcześniej i czy nie zainfekowały się robakami w poprzednich doświadczeniach nad proszkiem do prania brudów).
Nie przeprowadzono nad  tym badań, jednak istnieje również zagrożenie wypadania włosów oraz mało twórczego, aczkolwiek, zawsze, wytworzenia własnego zdania na temat zagłady lasów tropikalnych.

poniedziałek, 3 grudnia 2012

a-lic-ja w Krainie Zmarłych - Bajka o znikaniu (PaRT XV)


Klatka zadrżała w rękach Alicji, sumienie kręciło się i wierciło niecierpliwie, a przy tym zaczęło robić się coraz cięższe, skutkiem czego Alicja musiała chwycić klatkę w obie dłonie.
-….mogę, zanim wyjdę…. czemu trzyma je pani w klatce? Czemu by nie puścić go wolno? I po co przykrywać je w ogóle tą płachtą?
-Zadajesz dużo pytań. Powinnaś zastanowić się, czy nie za dużo. Odpowiem Ci i zostaw mnie już w spokoju. Otóż, tak naprawdę zawsze tkwiło w klatce, tylko, o tu, pod mostkiem. Nie mogłam przez nie w pełni oddychać. Dokuczało mi, piekliło się o byle drobiazg. Coś gorszego niż kaszel. Kradło przyjemność każdego głębszego oddechu. Więc, tak właściwie, ja po prostu zmieniłam mu tylko pewnego dnia klatkę. Uwolniłabym się od niego najchętniej zupełnie, ale okazało się, że nie mam na to już dość siły. A płachta? Ono ma to do siebie, że do istnienia potrzebuje energii. To pasożyt, nic więcej, więc kiedy przestało podkradać ją ode mnie, okazało się, że korzysta ze słońca i nadal przykrzyło mi dni. Stąd płachta. A teraz, zabierz już, to natręctwo i siebie też.
Alicja zawiesiła wzrok na twarzy rozmówczyni. Oczy kobiety błyszczały szklanym blaskiem; oczekiwaniem i napięciem. Dziewczynka odwróciła się z ciążącą w dłoniach klatką i z bałaganem myśli ruszyła ku drzwiom. Nie mogła widzieć, jak z każdym jej krokiem, twarz lokatorki przedziału wykrzywiał konwulsyjny ból. Chwyciła zimną klakę i zdecydowanym ruchem opuściła dziwny pokój. Kiedy zatrzasnęła za sobą drzwi, klatka stała się niesłychanie lekka. Zdumiona Alicja odwróciła się na chwilę. Przykładając nieco dziecinnie palec do ust zastanowiła się, czy powinna może zawrócić, sprawdzić. Po chwili, tym razem delikatnie zapukała do drzwi. Ponieważ nie usłyszała odpowiedzi, nacisnęła klamkę i raz jeszcze weszła do środka.
Zastała kobietę leżącą na podłodze u stóp wytartego, zielonego fotela. Zastygła z sardonicznym uśmiechem, dokładnie takim, jaki Alicja zauważyła, kiedy pierwszy raz uniosła płachtę klatki. Coś, co łączyło kobietę z sumieniem pękło lub się zerwało ruchem klamki.
-Rzeczywiście, stała się zupełnie wolna.
Klatka też była wolna od zawartości, na dnie połyskiwał tylko złoty ząb.

wtorek, 30 października 2012

Les-man




"I była zgroza nagłych cisz. I była próżnia w całym niebie!
A ty z tej próżni czemu drwisz, kiedy ta próżnia nie drwi z ciebie?"


dla Les-mana:
miłości moje wielkie, do których wieczorem ciszę
składam pocałunki ze słów
na białej kartki papierze 

czwartek, 11 października 2012

a-lic-ja w Krainie Zmarłych - Bajka o znikaniu (PaRT XIV)


Alicja nie mogła otrząsnąć się ze zmiany, odnaleźć w nowym położeniu, w jaki rzuciła ją nieznana dotąd siła. Ale musiała. Kobieta tymczasem zaczęła zachowywać się coraz bardziej natarczywie, szturchała ją laską po nogach, w ten sposób dopominając o swoją dolę.
-Co się ze mną stało? Nie mówiła Pani, ze będę czuć się tak… inaczej. Mam wrażenie, jakbym coś straciła.
-Głupia, kolejna głupia i naiwna. Zyskałaś powrotem wolność. Zabieraj wiec tę klatkę sprzed moich oczu i wynoś się już z tego przedziału. Już, prędzej!
Poczucie obowiązku, które wynikało z danego słowa, z obietnicy, do której się zobligowała, było w tym momencie silniejsze niż obcość i niesmak, który czuła w sobie i dla siebie. Podeszła ze spuszczonym nieco wzrokiem na koniec przedziału i chwyciła klatkę za złotawy, finezyjnie wyprofilowany uchwyt zamocowany na górze. Znajdujące się w środku coś drgnęło i zatrzeszczało jak zaśniedziały, nieużywany przez lata zamek w drzwiach. Na twarzy starszej prawiedamy zaczęła malować się cicha burza. Bolesny grymas wykrzywił jej machinalnie twarz, nad czym starała się zapanować nałożywszy na wierzch maskę uśmiechu. Szybko jednak skruszył się na jej twarzy jak lód, nie potrafiła już jak kiedyś napinać mięśni do swojego sztandarowego uśmiechu nr 5. Poczucie ulgi, którego oczekiwała, walczyło krótko i przegrało z zakorzenioną znacznie głębiej zawartością klatki.
Alicja przechodząc podniosła głowę i wychwyciła ten nieoczekiwany spektakl zmian. Pojawiały się tak nagle, jak załamania pogody. Dziewczynka odruchowo przystanęła.
-Dotrzymuję, jak Pani widzi, obietnicy. Wyniosę tę klatkę tak daleko, jak będę w stanie. Proszę mi tylko powiedzieć, co tkwi w jej środku. Dlaczego tak Pani ciąży?
Kurtyna opadła w dół. Kobieta stała się. Stała się na moment prawdziwa. Wszelkie emocje, które tak skrzętnie dotąd starała się hamować, by nie czyniły na jej ciele kolejnych bruzd i zmarszczek, przykryte pudrem i różem znalazły ujście. Prawda raziła brzydotą. Prawda była kobietą lekkich obyczajów w podeszłym wieku. I w tym krótkim półokamgnieniu rozlało się na zniszczonym obliczu brudne całe życie.
-…to… to moje sumienie.

niedziela, 7 października 2012

CON- fusion

Witam serdecznie wszystkich zgromadzonych tak licznie w tym wspaniałym budynku remizy sołectwa Dawidy Bankowe.
Pragnę przedstawić Państwu Pana Johnson&Johnson.
Nasz gość ma podwójną osobowość, czego proszę nie mylić przypadkiem z dwulicowością. Stanowczo. Wynalazł on sposób, by wyciskać z życia, jak z cytryny, najwięcej soku. Otóż, kiedy Pan Johnson śpi, Pan Johnson pracuje, i to całkiem intensywnie; gra na mandolinie, biega, podrywa dziewczęta. Z kolei kiedy Pan Johnson się zmęczy i idzie spać, to Pan Johnson używa życia. Dwie osobowości pozwalają maksymalnie wykorzystać czas. 
Pytania? Tak, Pan Johnson&Johnson ma pupcię gładką jak niemowlę. Nie, nie będzie pokazywał, bo obecny teraz Pan Johnson się akurat wstydzi.
Zapraszamy do zakupu drugiej osobowości, trzecia dla bliskiej osoby gratis przy złożeniu zamówienia w ciągu 15 minut.


<challenge accepted >

sobota, 29 września 2012

TRANS-fusion



ja oddycham dźwiękiem
basem karmię płuca
włosy na wietrze
unosi mi muzyka
to kocham
i gdy chmury płoną
zapalniczka słońce
eksploduje w klatce
co się wyrywa serce
w usta, w słowa
wplata się melodia
drganiem powietrza niesiona                                              28.07.2012


Fu - she is a - fighter

środa, 15 sierpnia 2012

a-lic-JA w Krainie Zmarłych - Bajka o znikaniu (PaRT XIII)


-Co to znaczy, że rozwiążesz mój problem?
-Och, nie udawaj takiej głupiutkiej… Pozbędziesz się tego , mm, tego… i od razu będzie Ci lżej na ciele. Poczekaj.
        Wstała bardzo ociężale unosząc przy tym część zahaczonej o fotel sukienki. Alicja zobaczyła opuchnięte do granic łydki, które sprawiały wrażenie, że można je przekłuć jak balon jednym dotknięciem igły. Kobieta zauważyła na sobie wzrok dziewczynki, przypięty do nóg i nieco wstydliwie poprawiła ubranie.
-Ach, kiedyś to były nogi, za jakimi żaden nie przeszedłby obojętnie. I nie przechodził. Ale… wróćmy do ciebie. Spójrz.
            Kobieta podała Alicji szklaną butelkę i łyżkę. Butelka była wykonana z grubego, brązowego szkła, w jakim zazwyczaj trzyma się lekarstwa w szpitalach, w środku przelewała się zaś leniwie gęsta, oleista ciecz. Pękatą butelkę opasała sfatygowana, niegdyś biała etykieta, a na nie napis „ Na wyjątkowo uciążliwe dolegliwości”.
-Posłuchaj, wypij jedną łyżkę. Ani kropli więcej, ani mniej. Będzie trochę ostre, jak pieprz. Ale ci pomoże. Mi wiele razy życie uratowało i wielu równie naiwnym jak ty. Bez tego skończyłabym …. marnie, szczególnie w tym zawodzie. Możesz czuć się trochę nieswojo, trochę pusto jakby, ale to przejdzie, więc się nie martw. W zamian za to, pozbądź się klatki. Wtedy będziemy kwita.
        Alicja jeszcze raz objęła wzrokiem cały przedział w poszukiwaniu podpowiedzi. Tęskniła za tym dawnym poczuciem lekkości. W trakcie całej podróży osiadały na jej barkach, jak kurz na półce, coraz to nowe ciężary. Cudze, własne, kolejne supełki sznurówek. Propozycja nie była nawet kusząca, wydawała się zbawieniem.
Tyle już zdążyło się w tym pociągu zadziać, by uwierzyć, że dostała właśnie dobrą kartę. Tak, na pewno, nareszcie ktoś chciał jej uczciwie pomóc. Potaknęła więc kobiecie twierdząco na znak zawarcia umowy i ostrożnie zapełniła łyżeczkę płynem. Rzeczywiście, pachniał pieprzem; gdy tylko przysunęła go do ust, zakręciło jej się w nosie, jakby miała za chwilkę kichnąć. Przechyliła więc szybko łyżkę i połknęła cuchnącą ciecz. Całe ciało wzdrygnęło się po chwili, od stóp, do głowy. Alicję przeszył dreszcz, który zakończył swój bieg na nosie. Dziewczynka nie zdążyła nawet zakryć ust, co i tak pewnie nie na wiele by się zdało i kichnęła jakby wszystkie dotychczasowe kichnięcia dotąd powstrzymywała. Nie wiedząc, co się dzieje, zbladła, uczuwszy krótki, przeszywający ból. Pod jego wpływem zemdlała na, niewidomo jak długo. Jeśli dać wiarę istnieniu wieczności, nie da się określić jaki stanowiło to jej ułamek. Ale, kto zastanawiałby się nad wiecznością…
-Już, już, wstawaj. Twoja kolej, moja damo. Twój problem z głowy, zajmij się teraz moim.
          Alicja dźwignęła się na łokciach. Bolała ją trochę głowa, pewnie od uderzenia, kiedy upadała, mdlejąc, na podłogę. Dostrzegła, że kobieta dotrzymała słowa. Alicja bez niegdysiejszego problemu wstała i w końcu, prawie nie pamiętając już jakie to uczucie,  odniosła wrażenie, że ciężar z niej uszedł. Ciężar… Wyczekawszy chwilę, aż odzyska równowagę, wstała i zapamiętanym przez mięśnie gestem chciała wygładzić w tali sukienkę. Trafiła w pustą przestrzeń.. Ach, wszystko chyba wróciło do normy.  
Radość trwała niedługo. Była nieco dłuższa niż półokamgnienie. Zadziało się poniekąd coś więcej. Alicja miała wrażenie, że uszło z niej kawałek życia, jakby w zamian wydostała się nieproszona, w ukryciu czyhająca, pUSTkA. 

poniedziałek, 2 lipca 2012

a-lic-JA w Krainie Zmarłych/bajka o znikaniu (PaRT XII)


-A to?
Kobieta wyrzuciła z rozmachem rękę celując palcem w Alicję.
-Czy Ci nie przeszkadza, nie ciąży? Takie brzemię. Zapewne jeszcze nie wiesz, ale takie wieści szybko się rozchodzą. Jestem już stara, bolą mnie nogi, mam żylaki, więc się stąd nie ruszam, jednak i mnie ta nowina nie ominęła…
-Ale cóż?
Alicja okryła się bezwiednie purpurą. Co takiego znowu zrobiła, by było to tematem rozmów rzeszy pasażerów? Wzięła kilka głębokich oddechów; przecież nie chciała pozwolić się omamić byle komu. Wychodząc od Prima wiedziała dokładnie, jaki ma cel, a ta tutaj stara kobieta próbowała wmówić jej nieistniejący problem… Nie, w końcu postanowiła przecież nie mieć jakichkolwiek kłopotów.
-Spójrz tylko na siebie. Czy zawsze byłaś taka, jak teraz? Przypomnij sobie. Może spróbuj wstać?
Te słowa były jak policzek. Alicja chciała dźwignąć się z siedzenia, ale czuła przewyższający wszystkie dotychczasowe ciężar, który przykuwał ją niemal do miejsca.
-Ciężej, niż kiedykolwiek, prawda? A to dopiero zalążek, jeszcze sobie nie zdajesz nawet sprawy z tego, co cię czeka. Powiedzmy, że mogę ci w tym jakoś pomóc…
Cała pewność siebie, w jaką dziewczynka była jeszcze tak niedawno zaopatrzona, zaczęła stopniowo uchodzić z każdym wydechem. Bombardowały ją dziesiątki myśli, z których wszystkie odbierała jako wrogie. Resztkami sił trzymała się swego bastionu tak świeżego postanowienia zmian.
-Nie, nie chcę  twojej pomocy. Nie chcę czyjejkolwiek pomocy! Poradzę sobie sama.
-Zaczekaj dziecko, nie gorączkuj się. To nie będzie po prostu pomoc. Mam wrażenie, że czujesz się ciągle oszukiwana, że dotychczas na wszystkim traciłaś. Dlatego wyświadczymy sobie nawzajem pewne przysługi. Nie oferuję ci niczego za darmo. Sięgnij ręką, tak, tam na lewą stronę. Pod płachtą jest złota klatka dla kanarka. Zajrzyj.
Alicja delikatnie uniosła część materiału. Nic. Ręka powędrowała w górę i wtedy dopiero dostrzegła… unoszący się w powietrzu skrawek twarzy. Uśmiech, tylko i wyłącznie sam, szeroki, nienaturalny, sardoniczny uśmiech. Kiedy przysunęła się odrobinę, noszące znamiona usta rozchyliły się, ukazując pożółkłe zęby w niemym grymasie, a na świat wypłynął zgrzytliwy dźwięk: „Czemu jesteś taka poważna? ”. Alicja odruchowo się wzdrygnęła, jednak to siedząca nieopodal kobieta kuląc się niezgrabnie, złapała za głowę jak w przypływie migreny.
-Już, już, zakryj. Prędzej. Męczy mnie. To taka zgryzota, kąsa i osłabia każdego dnia… Widzisz, że już nie jestem pierwszej młodości, to ciało odmawia mi już dłuższych pieszych wycieczek. Zróbmy więc tak; zdradzę ci sposób jak rozwiązać twój kłopot, pod warunkiem, że zabierzesz stąd tę klatkę i wyrzucisz ją. Zgadzasz się?

czwartek, 17 maja 2012

Alicja w Krainie Zmarłych/bajka o znikaniu (PaRT XI)



-Panie Prim, myślę, że powinien Pan zabrać swoje nogi z korytarza.
-Przecież mówię Ci, to niewykonalne. Moje nogi mnie opuściły, jak wszystko i wszyscy. Jestem… tak właściwie, prawie mnie już nie ma, rozpadam się na części pierwsze, całe moje ja tkwi w czasie przeszłym. Już tylko czekam.
-Ach, niechże się Pan nad sobą przestanie użalać. Mam już tego dość. Pan też powinien mieć już takiego siebie dość! Ma Pan jeszcze tyle ciała.
-…łatwo Ci mówić, jesteś młoda, tyle nie wiesz, włącznie z tym, co cię w tym pociągu spotka. Ja, to co innego. Mi już nic nie pomoże, Ty w szczególności. To, co się stało, to się nie odstanie i basta.
-Ależ bzdury. Jeszcze, jeszcze nie wiem jak, ale udowodnię.  Światło!
Zapaliła w przedziale światło i jakby od razu spłynęła na nią wiara w siebie. –Wiem, poszukam konduktora!
Prim nie zdążył zareagować. Alicja wybiegła z przedziału nie domykając nawet drzwi. Bardzo chciała mu pomóc i w tym jednym momencie wszystko inne straciło na jakiejkolwiek wadze.
Biegła przed siebie, póki co, bez celu, wąskim korytarzem, nie patrząc wokoło. Nie zauważała jak co i raz zaciekawieni tupotem pasażerowie odsłaniali firanki lub uchylali drzwi, by sprawdzić, kto jest sprawcą hałasu. W końcu, zmęczona, zwolniła. Poza tym, należało się zastanowić, jak i gdzie zacząć szukać konduktora lub najlepiej, maszynisty. Kucnęła i spróbowała podwinąć nogi pod siebie, ale poczuła ograniczenie, jakie stanowił teraz jej nowy brzuch.
-Żeby tak… A może…
Z przedziału wychylił się najpierw nos, potem resztę ciała wyściubiła tęga jejmość. Na pierwszy rzut oka, elegancka kobieta, z przypudrowaną twarzą i w słomkowym kapeluszu usianym sztucznymi kwiatami, rozszerzyła usta jak do uśmiechu odsłaniając dwa rzędy równych, perłowych zębów, z jednym tylko brakiem w górnej szóstce.
-Kochana, kochanieńka, nie siedź tak, bo złapiesz wilka, nie w takim stanie. Posadzka, nie dość, że brudna, to jeszcze zimna.
Alicja poruszyła się powoli i ociężale wstała z podłogi. Kobieta uważnie obserwowała każdy jej ruch, a gdy Alicja wyprostowana złożyła ręce na sukience, jakby na mgnienie oka uśmiechnęła się w ten dokładnie sposób, w jaki śmieją się krupierzy w kasynie.
- Nie wie Pani, przepraszam najmocniej, gdzie znajdę konduktora lub najlepiej maszynistę?
-…lub najlepiej maszynistę….hmm. Wejdź do mnie na momencik, pomyślę.
Alicja poczuła do kobiety rezerwę. Nie wiedziała dlaczego, jednak nie pierwszy raz, coś zbudziło jej wątpliwości. Nie potrafiła zdefiniować ich źródła, więc uznała przypuszczenia za bezpodstawne, kobieta była uprzejma i wyraźnie chciała przecież ofiarować jej swoją pomoc. A jednak…..coś było w niej niepokojącego....
Przedział, wydawałoby się jak każdy inny; nieprzeciętnie przeciętny; zielone fotele, małe lustereczko nad zagłówkami, żeberkowane półki na bagaże po obu stronach i mała lampka w rogu. W środku niczym nie pachniało, burczała tylko neonowa lampa, nerwowo mrugając, jakby zaraz miała zgasnąć. Wydawałoby się, że w otoczeniu takiej normalności, Alicja poczuje się nareszcie bezpiecznie, tymczasem z chwili na chwilę krępowała się coraz bardziej.
-Szukam konduktora, nie wie Pani, gdzie mogę go zastać? Mój znajomy  ma problem.
-Niestety nie wiem, młoda damo, gdzie zastaniesz konduktora.
-W takim razie, nie będę…
Kobieta powstrzymała Alicję, kładąc jej dłoń na kolanie.
-Zaczekaj, dziecko. Chcesz rozwiązywać cudze problemy, kiedy, widzę, sama borykasz się z własnymi. Może mogłabym Tobie pomóc?
-Mi? Skąd… ależ ja nie mam żadnego problemu.



środa, 14 marca 2012

Alicja w Krainie Zmarłych/ Bajka o znikaniu (PaRT X)

Nie było czasu na wątpliwości. Ciekawość, skąd dobiega głos, kto jest jego i  nóg co najmniej dziwnym właścicielem przewyższała znacząco jakiekolwiek obawy czy bardziej zachowawcze myśli. Impulsywnie, czy rozważnie, Alicja podejmowała teraz samodzielne decyzje.
Zrobiła więc kilka susów w kierunku zasłyszanego chwilę wcześniej głosu, starając się tym razem nie pośliznąć na czekoladzie i nie zawadzić o rozłożone na korytarzu kończyny. Stanęła przed drzwiami dwóch przedziałów, niepewna, do którego powinna wejść.
-Khem, proszę pana…
Nie było żadnej odpowiedzi.  Ostrożnie, ale stanowczo wróciła do nóg i tym razem dokładnie nasłuchując, kopniakiem wyzwoliła reakcję właściciela.
-Aaaauua. A niech to!
            Nie miała już wątpliwości i odnalazła właściwe drzwi. Te również od wnętrza były zasłonięte kotarą, jednak od zewnątrz oszklone. Alicja mogła się w nich przejrzeć jak w lustrze.  W odbiciu zobaczyła kogoś innego, niż dotychczas; potargana czupryna, brudna od czekolady, wymięta i za ciasna sukienka opinająca nieznajome ciało. Takiej siebie jeszcze nie znała, do takiej się nie przyzwyczaiła. Zbliżyła nos do szyby i wtedy dostrzegła… uchylającą się od wewnątrz zasłonę. Czyjeś chude palce na sekundę chwyciły jej poły zza których wyłoniły się oczy i spiczasty nos. W zetknięciu ze wzrokiem Alicji, przerażony nieoczekiwaną konfrontacją nieznajomy skrył się szybko spowrotem w czeluściach materiału.
Alicja poruszyła klamkę i bez wahania chwyciła kotarę. W przedziale było niemal zupełnie ciemno, tylko w rogu połyskiwała nieduża, słabo tląca się świeczka.
-To Pana nogi tak leżą bezpańsko na korytarzu?
Skierowała wzrok na dryblastego chudzielca w fotelu. Nie była jednak w stanie dostrzec nic więcej poza zarysem postaci i niemalże hipnotyzującymi białkami oczu. Mężczyzna ani drgnął.
- Może je Panu tu przynieść? Może chciałby je mieć Pan przy sobie? Niechże się…
-Cicho! Berthold na nas patrzy.
-…Kto? Nie rozumiem…
-Domknij drzwi i bądź ciszej.
Alicja odruchowo pociągnęła klamkę, przyzwyczajona jeszcze do machinalnego spełniania poleceń. Nie wiedząc, co wypadałoby teraz zrobić, a nade wszystko kierowana ciekawością, usiadła naprzeciwko nowopoznanego.
-Pozwoli Pan, że usiądę.
-Przecież już usiadłaś, co Ci po moim pozwoleniu?
-Ależ Pan drażliwy…
Alicja nareszcie mogła przyjrzeć się dokładniej mężczyźnie. Miał kruczoczarne włosy, w które wplatały się już pojedyncze źdźbła siwizny i pociągłą twarz o niespokojnym wyrazie. Wyglądał na znerwicowanego. Ubrany na czarno, niemal zlewał się z tłem; tylko bledsze nieco twarz i chude drgające palce rzucały się w oczy. Mężczyzna zaczynał się od głowy i kończył na tułowiu, nogi musiały być więc jego własnością.
-Wnioskuję, że to pańskie nogi. Jest Pan pewien, że nie chciałby Pan ich odzyskać, mm?
-Odzyskać? To niemożliwe. One już nigdy do mnie nie wrócą. Gdyby nie to wiadro na korytarzu, dawno wyskoczyłyby już pewnie z pociągu. Zresztą, nie Twój interes. Co też będę Ci opowiadał, młoda damo.
-Mam na imię Alicja.
-…Alicja… ‘, jestem ‘.

sobota, 10 marca 2012

I


---------------------------------------------------------------
I-NIC-JA-TY-WY
---------------------------------------------------------------

niedziela, 19 lutego 2012

Alicja w Krainie Zmarłych/ Bajka o znikaniu (PaRT IX)

     Poczuła, jak w głowie zaczyna jej gnieździć się zmęczenie i rezygnacja. Usnęła z myślą, że najchętniej chciałaby wysiąść i o wszystkim zapomnieć albo, chociaż zapomnieć….
Wstała powoli z podłogi i poprawiła opiętą sukienkę. Za długo tkwiła w przedziale. Nie wiedziała, co dzieje się poza nim. Była teraz całkiem sama i choć wstydziła się przyznać przed samą sobą, łaknęła jakiegokolwiek towarzystwa. Odwieczne mówienie do rzeczy, do czego niemalże nawykła przez całe swoje niedługie tak istnienie, staje się w końcu nużące, i to nie tyle z faktu, że nie odpowiadają na zadane im pytania, ale w żaden sposób nie okazują słuchania. Rzeczy nie mają też oczu, w których znalazłaby się akceptacja czy ciekawość. Tak, największą wadą rzeczy, jest ich martwota. Nikt nie jest w stanie zadawalać się przez dłuższy czas echem własnego głosu.
      Alicja delikatnie chwyciła więc ciężką kotarę  i w ciemności wyszukała ręką uchwyt do przesuwania drzwi. Kiedy go dotknęła, mrożący dreszczyk ostrzegawczo przeszył najpierw jej drobną dłoń, by rozbiec się w półokamgnieniu po całym ciele. Szarpnęła mimo to klamkę i uchyliła drzwi, ciężkie i metalowe. Na chwilę do Alicji przywarła mglista myśl, która ciągnęła ją spowrotem… Powoli postawiła jednak stopę do przodu.
-Jedyną drogą… tak, jedyną drogą jest konsekwencja. Już przecież …wyszłam.
    Korytarz był długi, wąski i cuchnął papierosami. Kilka kroków na lewo z półotwartego przedziału wystawały czyjeś nogi. Leżały bezwiednie i zagradzały przejście w korytarzu. Alicja wychyliła się, by móc przyjrzeć się bezpańskim kończynom, wokół których szeroko rozpościerała się kałuża mlecznej czekolady, wylanej najwyraźniej z blaszanego wiadra tuż obok. Wiadro tkwiło niemalże kokieteryjnie zawieszone na jednej z nóg. Krok po kroku, Alicja stąpała niepewnie na palcach, choć huk pociągu zagłuszał wszelkie dźwięki. Zatrzymała się po chwili z biciem serca na granicy lepkiej czekolady. Wykrzywione śmiesznie nogi musiały należeć do jakiejś młodej osoby. Było w nich coś intrygującego, choć nie odróżniały się pozornie niczym od nóg, jakie można wszędzie spotkać; na ulicy, w parku, w piekarni. Alicja stwierdziła też od razu, że niewątpliwie były własnością mężczyzny, doświadczenie podpowiadało jej bowiem, że damskie nogi nawet w takich okolicznościach leżałyby, jak przystało, złączone. W ciągu całego dotychczasowego istnienia, z perspektywy małej dziewczynki, widywała głównie nogi; ba, setki i tysiące nóg. By poznać więcej, należało unosić głowę, na co nie zawsze miała ochotę.
-Halo, czyje to nogi? Trochę tu przeszkadzają.
-….
Najwyraźniej mówiła za cicho, nie słyszała przecież nawet sama siebie. Zagłuszał ją nadal pociąg. Zebrała się więc w sobie i krzyknęła.
-Noooogi! Czyje, pytam!
I tym razem nie zauważywszy jakiejkolwiek reakcji, postanowiła zbliżyć się jeszcze o krok. Nieoczekiwanie poczuła pod stopą czekoladę i pośliznęła się, uderzając przyciasnym pantoflem w spoczywające na korytarzu kończyny. W odpowiedzi dał się słyszeć jęk.
-Auuuua. Znowu. Proszę mnie w końcu zostawić!
Alicja odskoczyła przestraszona, nie potrafiwszy zlokalizować, skąd dobiegł głos, tym bardziej, że w okolicy nóg nie znajdowała się żadna inna część ciała, tym bardziej głowa. Odczekała chwilkę i tym razem celowo szturchnęła butem zalegającą na podłodze łydkę.
-Ileż razy można. Już mam dość. Proszę mnie nie tykać.
Wołanie musiało dochodzić zza drzwi przedziału zaledwie kilka kroków dalej.

sobota, 14 stycznia 2012

Alicja w Krainie Zmarłych/ Bajka o znikaniu (PaRT VIII)


     Kiedy wszystko już się zaczęło uspokajać i Alicja odzyskała miarowy oddech, przerywany już tylko
szlochem lub łapczywym łykaniem powietrza, Królik zakomenderował stanowczo:
-Bądź w końcu cicho i się uspokój.
Dziewczynka osłupiała słysząc tak ostry i oschły ton towarzysza, więc pospiesznie wypełniła polecenie. Zmiana w zachowaniu Królika była uderzająca. Nie był ani zdziwiony, ani przestraszony zaistniałą sytuacją. Na jego pyszczku malował się po prostu… gniew. Alicja, przygnieciona najpierw ciężarem nieoczekiwanej przemiany, której doświadczyła, teraz poczuła się ponadto wyjątkowo nieprzyjemnie i niepewnie.
-Czy, czy Ty Króliku wiesz, co się ze mną stało?
     Dziewczynka zapytała, czując głos grzęznący jej w gardle, jakby nawet język wstydził się, że to ona właśnie się nim posługuje. Nie miała odwagi, żeby powiedzieć więcej ani się poruszyć. Czuła, że każde drgnięcie choćby o milimetr mogłoby sprowadzić kolejne, jeszcze większe nieszczęście, choć w tej chwili nie potrafiła wyobrazić sobie nic bardziej niepokojącego, jak to oczekiwanie i niepewność. Królik tymczasem twardo milczał. Namolną ciszę, która obsiadła przedział przerywały tylko odgłosy sunącego pociągu i stukot otwieranych, to zamykanych nieopodal drzwi sąsiednich przedziałów. Alicja zauważyła wtedy, że coś zadziało się z czasem. Przestał mijać. Albo też, przemykał w tak szybkim tempie, że przestała już to zauważać. Tak chyba wygląda czekanie, pomyślała.
-…Byłem dotychczas Twoim towarzyszem, czyż nie tak?
Alicja ocknęła się. Coś ponownie się zmieniło. Głos Królika był tym razem pusty i beznamiętny, a on sam jakby bardziej obcy.
-Tak, Króliku… Nawet, gdy gdzieś znikałeś, wiedziałam, że w końcu wrócisz…
-Będę musiał odejść Alicjo… Spójrz, czas przestał płynąć. A Ty nie możesz stać w miejscu. Prawda jest taka, że, by iść do przodu, należy biec znacznie szybciej niż pozostali. Chciałbym, żebyś o tym pamiętała. Nieopacznie postawiłaś na swojej drodze przeszkodę. Moja rola dobiegła końca. Wierzę, że dasz radę.
Alicji zadrżały dłonie i spuściła wzrok. Królik był w tej podróży wątłym, ale też i jedynym pewnym punktem. Chciała rzucić się na kolana i prosić, żeby został. Chciała złapać go za poły surduta i nie pozwolić odejść.
-Nie płacz Alicjo. To, że nie widzę, nie znaczy, że nie słyszę. Oczy Ci wypłyną, a mogą się przydać. Będziesz jeszcze szukać.
     Dziewczynka przyłożyła ręce do powiek z obawy, że oczy rzeczywiście popłyną, nim zatamuje łzy, a w końcu trudno szukać na ślepo. Kiedy je odsłoniła, była już w przedziale sama. Nawet nie obróciła się w kierunku szali, kiedy zadźwięczał na niej kolejny odważnik. Znakomicie zdawała sobie sprawę, co jest na nim napisane.