czwartek, 29 grudnia 2011

oczy

spójrz w moje oczy
moje oczy
ze źrenicą 
na samym dnie
moje oczy są
twoje oczy
oczy twoje
czerń z nich
wychyla się
moje oczy
twoje oczy
zauroczył
bóg jeden wie
moje oczy
twoje oczy
ze źrenicą 
na samym dnie
takie oczy
zamknąć 
nie ma mocy
twoje oczy
moje oczy
zjawa kroczy
to sen

niedziela, 13 listopada 2011

Rak

                                                                         *
                            AŻ nie potrafię, wprost znaleźć słów.....nie, rzeczywiście, nie potrafię

                                                          "Otworzyła się głowa"
                                                                         *

Alicja w Krainie Zmarłych/ Bajka o znikaniu (PaRT VIII)

W międzyczasie słowa układały się w mozaikowy obraz i przywierały do okrytej rumieńcami wstydu Alicji. Oskarżona, oskarżona, winna… Dziewczynka w ich opisach i na posrebrzanej powierzchni zobaczyła w końcu siebie. Jak śmiała wątpić, że jest niewinna, wystarczyło przecież spojrzeć, wszystko było wypisane teraz na jej twarzy. Kolejny odważnik, obwiązany winnoczerwoną wstążką, gruchnął na szali. Ciężar, który tym razem ja obarczył, ważył znacznie więcej niż poprzednie. Kobiety spojrzały po sobie. Nagle, jak jeden mąż, zaczęły nerwowo przeglądać kieszenie wyblakłych fartuchów. Niemal każda miała skryty w zanadrzu odważnik przywiązany od wewnętrznej strony ubrania. Zaczęły więc spiesznie szarpać ciężarki, często pozbywając się ich siłą, wyrywając je razem ze skrawkami garderoby jak z kawałkami skóry. Wokół szali zrobiło się kotłowisko. Kobiety potrącały się łokciami i przepychały jak w kolejce po darmowe porcje rosołowe. Rozgorączkowane podrzucały odważniki na szalę tuż obok dziewczynki i z radością lub nawet obłędem w oczach wybiegały z przedziału. Z każdym momentem Alicja topiła się w miękiszu fotelu coraz bardziej.
Nieco później, gdy przedział opustoszał, wszedł do niego Królik. Poprawił łapą poły kraciastego surduta i jak gdyby nigdy nic, rozpostarł się wygodnie w fotelu naprzeciwko Alicji.
-Nareszcie, Króliku, nareszcie wróciłeś. Nawet nie wiesz, co się tutaj działo, gdy ciebie nie było. Ktoś mnie… Ale zaraz, Króliku, co ty właściwie robiłeś? Bardzo się martwiłam.
- Przekraczaliśmy pewną granicę i załatwiałem niezbędne formalności i dokumenty. A potem nie mogłem odnaleźć drogi do przedziału. Wiesz przecież, że jestem ślepy.
-I od tego podpisywania dokumentów masz wąsy umorusane czekoladą?
-Khmm… Kiedy szukałem naszego przedziału i tak błądziłem, pośliznąłem się na świeżo polerowanej posadzce. Najwyraźniej sprzątaczka pomyliła się i zamiast płynu użyła do mycia podłogi czekoladę.
-Myć posadzkę czekoladą? Króliku, to przecież absurdalne.
-Alicjo, przestań się czemukolwiek dziwić. Poza tym, to przecież nie ja sprzątałem. Ale, powiadasz więc, że wiele wydarzyło się w trakcie mojej nieobecności? Mm, rzeczywiście, wyczuwam coś w powietrzu, pachnie… wykipiałym mlekiem. Czyżbyś zdążyła nabroić coś w tym czasie?
Mimo braku oczu, twarz królika nabrała karcącego wyrazu. Już po raz kolejny dziewczynka okryła się purpurą.
- Króliku, nie rozumiem, co się tutaj działo. Oskarżono mnie,… bardzo dużo kobiet mówiło, że jestem winna. A ja nic nie zrobiłam. Ktoś musiał na mnie donieść jakieś głupstwa, bo, słowo daję, nic złego nie popełniłam.
-Więc to o Tobie… Kiedy próbowałem tu trafić, słyszałem jakieś pogłoski, plotki, szmery… Skoro jesteś winna, musisz czekać na karę i poddać się tutejszemu prawu. Nie widzę innego rozwiązania.
-Nie znam tego prawa.
-Cóż, tym gorzej dla Ciebie, Alicjo.
Po niezręcznej chwili milczenia, coś zaczęło dziać się z Alicją. Z niewiadomej przyczyny i całkiem nagle dziewczynka stawała się coraz większa i większa. Ubrania robiły się najpierw ciasne, aż stopniowo zaczęły pękać na szwach. Buty, które nie mieściły już stóp, zsunęły się na podłogę. Alicja nieporadnymi ruchami drżących rąk próbowała nieudolnie powstrzymać rwące się ubrania. Zeskoczyła z fotela, który jeszcze chwilkę temu był dla niej stanowczo za duży i w przypływie paniki, nie mogąc zatrzymać napadu okrutnej czkawki, rozpłakała się.
-Aaa. Króliku, co się ze mną dzieje….?....
Po kilki minutach w przedziale nie stała już ta sama Alicja. Gdy przestała rosnąć, była niemal dwukrotnie wyższa, a ponadto wyjątkowo, wręcz nieproporcjonalnie do reszty ciała, ‘urosła’ w talii. Gdyby nie dziecięcy wyraz twarzy, można byłoby w pierwszej chwili powiedzieć, ze oto stoi dorosła kobieta. 

czwartek, 27 października 2011

Alicja w Krainie Zmarłych/ Bajka o znikaniu (PaRT VII)


-To ona, tak, ona…
-Tak, tak, bierzcie ją. Opis się zgadza.
-Na pewno?
- Oczywista oczywistość. Wystarczy spojrzeć. Wymięta sukienka, rumieńce na policzkach.
            Do Alicji jak przez mgłę zaczęły dochodzić pojedyncze słowa, którym na początku nie potrafiła nadać sensu, jednak z każdą chwilą jej mózg odzyskiwał przytomność. W końcu, otoczona kłębiącym się nad nią piskiem i przekrzykiwaniem, otworzyła ociężałe powieki. W przedziale tłoczyły się niczym muchy nad mięsem jazgotliwe kobiety. Nie było wolnego skrawka podłogi, na którym nie dreptałyby, podnosząc co i raz ręce lub głos. Na pierwszy rzut oka wyglądały niemal identycznie; każda w poplamionym fartuchu, niekiedy oprószonym mąką, z szarymi twarzami bez wyrazu, zlewające się w jedno. Wszystkie były przygarbione lub powykrzywiane, jakby ktoś z ich kręgosłupów dla zabawy układał esy-floresy. Zaskoczona tym zjawiskiem Alicja zaczęła jednak po chwili dostrzegać też rzeczy, które odróżniały je od siebie. U jednej: posiniaczone ramiona, u drugiej kieszenie wypchane wystającymi paragonami, a to ręce, na których odznaczyły się uchwyty żelazek lub siatek od zakupów, a to opaska na oczach, jeszcze indziej mały dziecięcy tornister pod ręką i bieliźniane klamerki. Alicji przemknęło nawet przez myśl, że dzierżąc, każda inny przedmiot, jakby prywatny atrybut, przypominają pod pewnym względem muzy lub boginie.
-Braaać ją, A co, brać…
-Winna, winna… To ona!
Kiedy tylko Alicja otworzyła w pełni oczy, na powykrzywianych twarzach zapadła cisza i kobiety zwróciły się w kierunku dziewczynki. Obie strony oczekiwały jakiejś reakcji, destylowane powietrze zaczęło robić się już uciążliwe. Stojące najbliżej zaczęły pogardliwie dotykać ją palcami, poszturchiwać; najpierw nieco niepewnie, jakby kontakt groził trądem, ale gdy nie zauważyły żadnych objawów buntu lub oporu oniemiałej Alicji, stały się coraz bardziej natarczywe.
-Auć, auu… auu. Ja…
-Winna, winna…!
-Au, puśćcie mnie, kto jest winny? Co się stało?
Stłoczona ciżba zakołysała się jak jedno ciało.
- Jak to ‘co się stało’? Śmiesz jeszcze pytać? Jesteś oskarżona, ot co. Brać ją, natychmiast!
-Au, zaraz, nic nie rozumiem. Czemu ja? Chodzi o Królika? Jeżeli trzeba, zapłacę za niego bilet… To, to jakaś pomyłka, proszę zapytać konduktora…
- Dosyć tego. Powinnaś się wstydzić. Już ty dobrze wiesz, o co chodzi i nie wykręcaj się jakimś królikiem. O żadnej pomyłce nie ma mowy. Mamy tu dokładny opis i wszystko się zgadza, co do joty.
Kobieta wyciągnęła spod pachy lustro i przystawiła Alicji przed nosem.
- I co? Nadal będziesz próbowała się wykręcić? Poza tym, myślisz, że oskarża się byle kogo i to bez winy? Wszystkie wy jesteście takie same, naiwne nad podziw, kara jednak musi być, skoro jest wina.
            Otoczyły Alicję szczelnym kręgiem. Podając sobie lustro, z każdym słowem kruszyły się na moment ich twarze i zaciskały palce.
-Roztrzepane włosy.
-Naiwne spojrzenie.
-Czoło bez zmarszczek.
-Niewyciągnięty przez dzieci sweter.
-Jeden podbródek.
-Gładkie ręce niezużyte.
-Brak siniaków.
-Suche oczy.
-Śniade policzki…
Alicja była zdumiona całym zdarzeniem i nie potrafiła wydusić z siebie słowa. Wszystko działo się jakby w przyspieszonym tempie, a przy tym bez cienia jej przyzwolenia, tak, że nie miała nawet pojęcia, co powinna zrobić, z kim porozmawiać, gdzie pytać. Przede wszystkim jednak, nie potrafiła w żaden sposób przypomnieć sobie, co mogła uczynić, by zasłużyć na tak ciężkie oskarżenie.

czwartek, 6 października 2011

pocałunki

w korony drzew
upięte
dojrzałe
wibrują na wietrze
znacząc w powietrzu
niezauważalne
szlaki i labirynty

żółknie zdeptanych
chodników ziemia
jak pocałunki
opadają z nieba
skrawki drzewa
wplątują się we włosy
i garną do stóp
z kruchego złota
liściaste powieki

< objaw dobrego tempa, próżnie, dla mnie jesień>

niedziela, 2 października 2011

Alicja w Krainie Zmarłych/ Bajka o znikaniu (PaRT VI)

    Nie wiadomo jak, ale półmrok w przedziale jakby zgęstniał. Alicja z każdym wdechem czuła w płucach naelektryzowane powietrze. Magik tymczasem zaczął rozpakowywać swoją tajemniczą walizkę. Większość wyjmowanych przez  niego przedmiotów  dziewczynka nie była w stanie nawet nazwać, o ich przeznaczeniu  nie wspominając.
-A co to jest?
-To jeden  z moich najcenniejszych skarbów i jednocześnie maszyna bardzo niebezpieczna. Służy do… utrwalania myśli.
-Utrwalania myśli?
-Ćsiiiii… Nie  chcę, żeby wiedziało o tym zbyt wiele osób. Dopóki myśli są w głowie, biegną jak niepokorne stado dzikich mustangów. Czasem mkną tak szybko, że nie udaje się nam ich zauważyć, uchwycić. Są po trosze jak powietrze, nie widzisz ich, nie możesz dotknąć, a jednocześnie są Ci niezbędne do życia. A ta maszyna ubiera Twoje myśli i sprawia , iż potrafisz je zauważyć nie tylko Ty, ale i wszyscy, którym na to pozwolisz. To sposób, by je okiełznać,  by zmieniły na widzialny dla człowieka stan skupienia.
- I to wszystko można zrobić za pomocą tej zwykłej, niedużej maszyny?
- Dokładnie. Poczekaj chwilkę.
    Magik niespiesznie zaczął uderzać palcami w drobne przyciski na maszynie. Z każdym jego ruchem śmieszne małe pałeczki podrygiwały jak do tańca i uderzały o czystą kartkę tatuażując ją literami. Mężczyzna wyciągnął w końcu papier i powiedział :
- Zatrzasnąłem tu  myśl : ‘Błękitnieją Ci oczy, gdy się uśmiechasz.’
-Nie do wiary! To pan właśnie pomyślał? Czytam więc teraz pana myśli? Ale, czy to nie jest niebezpieczne, tak zamykać myśli, nie pozwalać im uciec?
-To wielka sztuka… Dlatego powinni uprawiać tę sztukę tylko magicy. Oni potrafią przywrócić myślom wolność.
W tym momencie Magik chwycił kartkę i przesunął nad nią lewą dłoń. Słowa najpierw zbladły, a kiedy zaczęły stawać się przezroczyste, wyskoczyły z kartki rozpływając w powietrzu w pobliżu jego głowy.
-Ooooooah ……….. fantastyczne….. . A cylinder? Potrafisz z niego wyczarować Królika? Może udałoby Ci się wyciągnąć akurat mojego. Gdzieś wyszedł i bardzo się o niego martwię….
-Panienko, wydajesz się już dostatecznie dużą dziewczynką, żeby powiedzieć Ci, że w wyjmowaniu królika z cylindra nie ma nic magicznego. Hoduje się po prostu specjalny gatunek królika, który pod wpływem światła bardzo szybko może zmieniać kolor futerka i się powiększać. Kiedy znajduje się w ciemnym cylindrze, jest malutki i czarny, a gdy wyciągasz go za uszy na światło, szybko pęcznieje i bieleje.  A każdy przecież wie, że to żadna sztuka najpierw coś włożyć, a potem to zwyczajnie stamtąd wyjąć.
- Eh, w takim razie, ta cała magia nie jest taka magiczna, jak mi się wydawało. To oszustwo!
-Mylisz się. Trzeba po prostu nauczyć się rozróżniać rzeczy nadzwyczajne od tych całkowicie normalnych. A teraz, pokażę Ci, Panienko, jak można zniknąć na jakiś czas i przejść do swojego Wonderlandu. Myślę, że jesteś już gotowa. Jedyne, czego potrzebujesz, to odpowiedni klucz.
- A co to jest ten Ownderland?
-To kraina magii, która istnieje tak długo, jak długo w nią wierzysz. Dokładnie jak z mikołajem czy bogiem. A teraz wypij to, Panienko, magiczny eliksir ułatwi Ci przejście.
 Alicja wzięła flakonik z dziesiątką kier na etykiecie i jednym haustem, przymykając oczy,  opróżniła jego zawartość. Gdy otworzyła powieki, wszystko zaczęło wirować i stawać się coraz dalsze i dalsze i…..


poniedziałek, 19 września 2011

szturmówka

jedyne co mam
to ta gitara
zamykam oczy
i gram
jest kolejnym atomem
mojego ciała
żyję tylko by
mogła być trzymana
zahaczając o struny palcami
bo jedyne co mam
to właśnie ta gitara

czasami więc
gdy uderzam skrzydłami
o swoich myśli polis
ona wie
jaki czuję się sam
jaki osaczony ścianami
i razem z moim dreszczem
mruczy żałosne ballady
że jedyne co mam
że jedyne co mam
to ta gitara

kiedy rozpadam się
na części pierwsze
kiedy tkwię
w czasie zaprzeszłym
przy mnie jest
i przy niej ja
cały mój dobytek
to własnie całe ja
a gdyby to mogło coś zmienić
oddałbym Ci ją bez wahania
abyś tylko chciała
choć jedyne co mam
to tylko ta gitara

wtorek, 6 września 2011

Alicja w Krainie Zmarłych/ Bajka o znikaniu (PaRT V)

    Obolała Alicja podniosła zegar. Czas zatrzymał się równo na godzinie 5-tej.  Zza pękniętego szkła widać było zbuntowane wskazówki, które najwyraźniej nie miały już chęci wrócić do pracy.
- Pff, nie, to nie… Ale, co ja z tym teraz zrobię?
Alicja chwyciła po chwili zepsuty mechanizm i ukryła go starannie pod poduszkami. Wolała, żeby Królik nie wiedział, że to z jej winy. Musiałaby wtedy tłumaczyć się ze wszystkiego, z podglądaniem przez dziurkę od klucza włącznie.
Kichnęła. Znowu jakby stała się cięższa.  A na siedzeniu z odważnikami ni stąd ni zowąd pojawił się kolejny obwiązany żółtą błyszczącą wstążką. Alicja czuła się jednak zbyt przytłoczona dodatkowym ciężarem, by wstać i odczytać napis zawieszony razem z tasiemką.
     Nie wiadomo, ile od tego upłynęło czasu, kiedy w drzwiach pojawił się elegancki mężczyzna z podkręconym wąsem i kozią bródką. Na głowie miał wysoki i chyba trochę za duży cylinder, który opadał mu nieco na czoło. W ręce dzierżył zaś sfatygowaną, ale solidną walizę. Wyglądał jak najprawdziwszy magik.
   - Dobry wieczór, czy mogę Panience ukraść chwilkę?
- To już mamy wieczór?
-Nie wiem, może być i ‘dzień dobry’. Czy to jakaś różnica?
-Tak właściwie, to żadna. Po prostu, chyba straciłam rachubę czasu i teraz nie wiem, czy nie powinno chcieć mi się już spać. Nie mam zegarka.
-Zegarka? A po co Ci, Panienko zegarek? Kupiłem kiedyś śliczny zegarek. Zegarmistrz mówił, że to niezawodny mechanizm, a znajomość czasu każdemu ułatwia życie. Kosztował mnie pięć długich występów. Bardzo ładnie prezentował się na ręce, więc chodziłem z nim dumnie. I uwierz mi, Panienko, wielu na ulicy zatrzymywało mnie, by spytać o czas, choć w gruncie rzeczy, myślę, że chcieli móc podziwiać z bliska moje cykające cudo. I ja sam często nań spoglądałem. W każdej chwili mogłem Ci powiedzieć: za kwadrans południe, minuta do szóstej…
-Ach, to wspaniale wiedzieć, jaki jest czas. To naprawdę musi tak wiele ułatwiać.
-Panienko, dzięki zegarkowi wiedziałem tylko, jaka na cyferblacie jest godzina, a o czasie nie miałem zielonego pojęcia. W gruncie rzeczy, nikt czasu przecież nie widział i nikt nie wie o nim więcej ponad to, że nie można go żadną siłą ludzką wskrzesić ani zatrzymać. A zegarek niczego nie ułatwiał. Nie pokazywał ani kiedy powinienem zmienić skarpety, ani kiedy zakwitną astry, ani kiedy należy pójść do fryzjera. Nie należy liczyć godzin ani chcieć ich kontrolować. Lepiej po prostu obserwować, sami wyczujemy najlepiej, kiedy na coś ‘przyszedł czas’.
-I tak wolałabym znać godzinę. Właśnie, a co stało się z pańskim zegarkiem?
- Nie miałem czym zapłacić za usługę, więc mi go zabrano… To jak, Panienko, mogę ‘ukraść’ chwilkę?
-Nie wiem, czy to wypada, czekam na Królika. Tyle już go nie ma. Długa to będzie chwilka?
Mężczyzna zaśmiał się, opierając podbródek na czarnej lasce zakończonej srebrną gałką.
-Nie wiem, przecież nie mam zegarka…
     Magik rozejrzał się szybko po przedziale i wybrał najbardziej nietypowe z wszystkich siedzeń.  Fotel był wykonany z czarnego, połyskliwego materiału z poutykanymi srebrnymi haftkami , tak, że w ciemnym przedziale wydawało się, że ktoś zamknął w rogu kawałek nocnego nieba. Pokręcił się w nim przez chwilę jak kot, a kiedy umościł się już wygodnie otworzył na kolanach swoją walizę.
-Pokaże mi Pan jakieś magiczne sztuczki?
-…..nie, postaram się zabrać Cię, Panienko, w Krainę Magii…

niedziela, 4 września 2011

Majsterkować

Spakować się w walizkę
i od siebie uciec
zmienić w nowe ja
nieużyte
kiedy przychodzi
zmęczenie materiału
genetycznego
nie do poprawki
być bez związku
i bez przyczyny
z każdym kawałkiem
czasu przeszłego

teraz-
jak na chwilę przed odlotem
między już a jeszcze

nie teraz

niedziela, 21 sierpnia 2011

Wonderland

I'm in the
                                 wonderland


                                      WONderland
                   OWNderland


                                                  wonderland
                                                                                                                             

niedziela, 14 sierpnia 2011

Alicja w Krainie Zmarłych/ Bajka o znikaniu (PaRT IV)

      Po chwili, zza zakrętu wyłonił się mężczyzna. Z każdym krokiem wydawało się, że całe jego tłuste ciało faluje od góry do dołu, zatrzymując się dopiero na drugim podbródku. By nadać swojej osobie więcej powagi, szedł przesadnie wyprostowany,  w  eleganckim garniturze, jedną rękę trzymał nonszalancko w kieszeni, a w drugiej spuchniętymi palcami trzymał cygaro.  Można było przy tym odnieść wrażenie, że naprężone guziki zaraz pękną i ciało rozleje się po całym ogrodzie jak  mleko na stole. Alicji przyszło na myśl, że jak zwykle w takich sytuacjach, kiedy dorośli chcą być poważni, zwykle wyglądają bardzo śmiesznie.
     Tymczasem mężczyzna skierował ku Ewie i Adamowi lekki półuśmiech i  falującym jak własny brzuch głosem zaintonował z wyższością krótkie:
-Noo, witam…
Nie usłyszawszy żadnej odpowiedzi nie przejął się zbytnio. Nabrał powietrza w płuca, gdyż dotarcie do ogrodu widocznie nadwyrężyło jego siły. Na skroniach pojawiła się mżawka potu. Sięgnął ręką przez pomyłkę do niewłaściwej kieszeni i zamiast chusteczką, otarł czoło wężem, po czym, nie zauważywszy nawet różnicy, schował go spowrotem. Ni stąd, ni zowąd zaczął pociągać nosem, jakby chciał coś wywęszyć.

-Czuję, coś czuję… Czyżbym powinien przyprowadzić śledzia?

-Śledzia?
- Ooooczywiście że śledzia, a kto miałby niby przeprowadzić śledźtwo? Ooo!

W tym czasie Adam, z ugrzęźniętym dowodem zbrodni w gardle przyjął przed obliczem Pana Be pozycję skruszonego. Odłożył pędzel i pudełko z farbą, którą zgodnie z poleceniem niedawno przemalowywał kwiaty z żółtych na czerwone, bo zakwitły w złym kolorze, zgarbił się też nieco i jakby skurczył w oczach, szczególnie w porównaniu z monumentalnym mężczyzną. W końcu nie wytrzymał.
-Ja, ja nie chciałem. To nie tak, jak Pan myśli. Właściwie, wszystko przez Ewkę. Ona mnie skusiła.
Pan Be powiódł wzrokiem za ręką Adama wskazującą drzewko  i dopiero teraz zauważył szkodę. W oka mgnieniu cała jego wielka twarz poczerwieniała, a okrągłe jak monety małe ślepka wyszły na wierzch.
-Moooje, moje jabłko. Z tego drzewa? Oooo! Nie, nie tak się umawialiśmy…. Ooo! Było mówione, że mają tu tylko pielić, reklamować i przede wszystkim słuchać się mnie. Ooo! Tak było? Ich zdaniem, była umowa, że płacę za łamanie zakazów?
-My tylko…
-Ciiiicho! Zawiodłem się. Ooo! Ja sobie na takie rzeczy nie mogę pozwolić. Taka samowolka! Już ja się postaram. Pracy nigdzie nie znajdą, chyba że na jakimś padole. Już nie będzie tak różowo.Ooo! Wynocha mi z mojego Raju. Już! Swołocz.
Przestraszeni tak gwałtownym wybuchem złości przyjaznego wcześniej Pana Be, Adam i Ewa nie wiedzieli, jak zareagować. Kiedy jednak zauważyli , że pracodawca rusza w ich kierunku, złorzecząc jakieś straszne przepowiednie i wymachuje laską, odwrócili się czym prędzej i tak jak stali, bez niczego, opuścili w apośpiechu bramy nieprzyjaznego Edenu.
     Cała ta scena działa się tak szybko, że Alicja ledwo nadążyła za tokiem wydarzeń. Miała wrażenie, że gdzieś już słyszała albo czytała o podobnej sytuacji, choć nie potrafiła sobie przypomnieć, gdzie. Ostatnio tak mało pamiętała. Kichnęła. Czym prędzej zasłoniła bluszczem dziurkę od klucza przestraszona faktem, że mężczyzna z ogrodu mógłby ją usłyszeć i zechcieć w przypływie złości wygonić z przedziału. W końcu nie wiedziała, co jeszcze do niego należy. Zrobiła to jednak tak gwałtownie i pospiesznie, że w końcu straciła utrzymywaną z trudem równowagę z hukiem upadając na podłogę. Razem z nią spadł wiszący nad wejściem zegar.

poniedziałek, 25 lipca 2011

Alicja w Krainie Zmarłych/ Bajka o znikaniu (PaRT III)

     Oczekiwanie na powrót Królika zdawało się przedłużać w nieskończoność, a zakaz wychodzenia z przedziału sprawiał, że Alicję zaczęły boleć wykrzywiane z nudy palce. Wtedy przypomniała sobie, że tuż za nią znajduje się ściana, która intrygowała ją od pewnego czasu; ściana pełna dziurek od kluczy. Z widocznym kłopotem Alicja przekręciła się w swoim fotelu z zamiarem wdrapania na jego oparcie. Jakkolwiek miękkie i wygodne siedzenie, doskonale mogło służyc do wypoczynku, tak całkowicie uniemożliwiało bardziej skomplikowane manewry. Za każdym razem, gdy Alicja próbowała przenieść swój ciężar na jedną nogę, by resztą ciała wdrapać się wyżej, sprężyny uginały się tak, że traciła równowagę.
     Po kilku bezskutecznych próbach, rozejrzawszy się wokoło, zauważyła, że obok znajdują się przecież inne siedzenia. Z odrobiną niechęci zsunęła się z miękkiego, bezpiecznego fotela. Przytykając palec do ust stanęła przed sześcioma nowymi możliwościami. Szybko zapomniała, która dziurka od klucza była obiektem jej zainteresowania, całą uwagę skupiwszy na wyborze najstabilniejszego siedzenia, na które można łatwo się wdrapać. Nie mogąc podjąć jednoznacznej decyzji, zniecierpliwiona Alicja podeszła po prostu do najbliższego.
     Wybór można było uznać za trafiony, ponieważ twarde obicie i drewniana poręcz bardzo ułatwiały dosięgnięcie dziurki. Jedynym mankamentem tego położenia był fakt, iż wypatrzony wcześniej otwór znikł na tym miejscu z zasięgu. Alicja postanowiła więc zajrzeć przez mniej ciekawą, ale osiągalną dziurkę od klucza, którą porastał ponadto przedostający się od wewnątrz bluszcz.
Odgarnęła kłębiącą się roślinność, która zaszeleściła dziwnie w ręku i przyłożyła oko. W pierwszej chwili uderzyła ją niesamowita jasność, a już w ułamku sekundy wszystko gwałtownie pociemniało. To oczy Alicji, przyzwyczajone do panującego w przedziale półmroku, odmówiły na moment posłuszeństwa. Dopiero po kilku mrugnięciach rzeczy zaczęły odzyskiwać kontury i kształty.
A za dziurką od klucza znajdował się ogród pełen krzykliwego zapachu i intensywnej zielenii pomieszanej z ostrymi kolorami kwiatów. W świecie jak z obrazka pojawili się pierwsi ludzie. Po chwili dziewczynkę doleciała ich rozmowa.
-Zjadłabym coś...
-Też bym coś zjadł. Ale nie idzie nic znaleźć. Będziemy szukać tak chyba całą wieczność. To wszystko jest niezjadliwe. Mam wrażenie, że jest jakby sztuczne, plastikowe.
-Mm, i mi tak się wydaje. Ej, a może to też przez te okulary? Wszystko jest w nich tak wstrętnie różowe. Mam powoli dość!
-Ale prostszej i tak dobrze płatnej pracy nie znajdziemy. To jednak darmowy pobyt, a w zamian mamy tylko je nosić. Ewa, może sprawdzimy chociaż, co tak właściwie reklamujemy? Przeczytaj, co jest na moich napisane.
- ''Eden- nie dla idiotów''. Co nie zmienia faktu, że mam dość i czuję się w nich jakoś dziwnie. Jestem głodna!... Ooo, Adam, spójrz, jabłonka! Mizerna, ale jabłonka. Zaraz, jest jakaś tablica: '' Z wszelkiego drzewa tego ogrodu możesz spożywać według upodobania, ale z drzewa poznania dobra i zła nie wolno ci jeść, bo gdy z niego spożyjesz, niechybnie umrzesz.'' Ty, co to jest 'dobro'?
-Nie wiem.
- A 'zło' ?
-Też nie wiem.
- A łamanie zakazu jest dobre, czy złe?
-Ewka, skąd mam wiedzieć.
- To może zjemy? Głodna jestem.
-Tak właściwie...ale...boję się.
Ewa podeszła do drzewa i zerwała jabłko. Po ledwie jednym kęsie doskoczył do niej zgłodniały Adam i wyrwał owoc z ręki. Ewa nie zdążyła nawet zareagować.
-Hej! Oddawaj je, przecież nie chciałeś, tchórzu. Hrrr, a niech Ci to jabłko w gardle stanie!
     W tym momencie obojgu z nosów pospadały różowe okulary, choć poczuli, jakby zdjęto im z oczu bielma. Kolory porażały różnorodnością. Jednocześnie usłyszeli czyjeś kroki i towarzyszacy im szelest...

czwartek, 14 lipca 2011

Alicja w Krainie Zmarłych/ Bajka o znikaniu (PaRT II)

   Alicja została sama w przedziale. Bez Królika czuła się osamotniona i niepewna. Na jej nieszczęście, zegar wisiał tuż nad drzwiami i wyjątkowo głośno odmierzał upływający czas. Wlepiła więc mimowolnie wzrok w ślamazarnie poruszające się wskazówki, aż w końcu zaczęła mieć wrażenie, że każde cyknięcie odgradzają godziny. Nagle otworzyły się drzwi, a zaraz za nimi, w fałdach zasłony zaczęły szamotać się nieporadnie ręce. W końcu zza bordowego materiału wychyliła się krąglutka twarz konduktora opatrzona w niebieską czapkę z daszkiem.
- Dzień dobry, Panienko, bilety do kontroli.
- Bilety?
   Spojrzała na mężczyznę przestraszona. Nigdy w trakcie podróży nie musiała się o cokolwiek martwić. Mało brakowało, a ogarnęłaby ją panika, jednak w porę przypomniała sobie o kuferku, który zostawił Królik, napominając, że wiezie w nim wszystko, czego potrzeba w podróży. Chwyciła więc pospiesznie walizkę.
- Zaraz, za chwilkę, proszę pana. Królik zostawił ten kuferek i pewnie włożył tam też mój bilet. Zaraz go znajdę….
- To jest tu jeszcze jakiś królik? Czy on ma bilet? Czy przewozi go Panienka w odpowiedniej klatce? Czy jest szczepiony? Gdyby nie był szczepiony, mógłby kogoś ugryźć i byłyby kłopoty. Nie lubię królików. Moja córeczka miała królika i ugryzł mnie kiedyś w palec, gdy chciałem go pogłaskać. Wszystkie zwierzęta należy przewozić w klatkach. Jeżeli zaś wymiary klatki przekroczą 2 na 3 na 2 cm, trzeba płacić za nadzwierzynę wg cennika, takie są przepisy. Ooo, tu jest napisane, w regulaminie, na samym prawie końcu tym drobniejszym druczkiem.
-Prawie nie widać. Poza tym, te przepisy są głupie. Czy w takiej klatce można w ogóle zmieścić jakieś zwierzątko? Przecież to wymiary pudełka od zapałek.
-  Przepis został sporządzony na wniosek Rzecznika Zwierząt Futerkowych i Bezfutrzanych, żeby zapobiec ich przewożeniu w klatkach. A kolej nie może wprost zabronić…
   Alicja przestała już słuchać potoku urzędniczych słów wylewających się z ust konduktora, skoncentrowana na przeszukiwaniu walizy, w której zdawało znajdować się wszystko, tylko nie bilet. W końcu wysypała całą jej zawartość na podłogę.
-Przepraszam pana, jak powinien właściwie wyglądać ten bilet?
-Bilet… Hm, to taki zielony świstek papieru, z napisem BILET. Tak, tak powinien wyglądać.
   Alicja odrzucała na bok wszystko, co nie spełniało kryteriów. W kącie wylądowały pachnące chusteczki do zakatarzonego nosa, prowiant na drogę, lusterko z metalowym grzebykiem, tabletki przeciwbólowe na wścibskich współpasażerów, specjalna taśma ‘NA USTA’, dziurawy koc, kilka kurzych piórek i zestaw do baniek mydlanych.
- Jak mnie bolą palce i nogi. Pozwoli Panienka, że usiądę na chwilkę. Tyle jeszcze wagonów i przedziałów przede mną. Dopiero zacząłem, a już czuję się zmęczony i spracowany. I do tego te nieprzespane noce. Rzadko kiedy uda mi się zmrużyć oko choćby na godzinkę w ciągu całej doby. Próbowałem już wszystkiego; liczyłem stacje, łykałem tabletki, robiłem pompki i przysiady, a nawet: piłem mleko. Nic nie działa… Do tego nikt nie chce mnie wysłuchać. Robię codziennie to samo, w tych samych pociągach i na tych samych trasach, już nawet pasażerowie wydają mi się identyczni. A gdyby tak; małe ziarenko, maleńki łut szczęścia, drobna wygrana w loterii. Moje życie na pewno potoczyłoby się innym torem…
    Tymczasem dziewczynka przeszukała całą zawartość kuferka nie znalazłszy tam nic, co spełniałoby kryteria konduktora. Jedyną rzeczą, która miała przynajmniej zielony kolor była mała, zasuszona czterolistna koniczynka. Alicja uznając ją za równie bezużyteczną jak reszta ekwipunku, już chciała się jej pozbyć, kiedy konduktor ze świecącymi oczami powstrzymał ją zdecydowanym ruchem ręki.
- Zaczekaj, zaczekaj Panienko. Czy mam rozumieć, że nie masz biletu?
-Nie, ale może Królik ma nasze bilety. On na pewno zaraz wróci i wszystko wyjaśni. Ja…może go poszukam…
-O, co to, to nie. Ale spokojnie, możemy jakoś dobić targu. Puszczę w zapomnienie, że jedziesz na gapę i nie wypiszę mandatu. W zamian dasz mi tę koniczynkę, mm?
   Alicja spojrzała na konduktora zdziwionym, ale i rozradowanym wzrokiem. Nie miała pojęcia, jaki pożytek może mieć poważny, starszy mężczyzna z zasuszonego badylka. To jednak nie miało znaczenia. Od razu poczuła się lżej, wiedząc, że tak łatwo udało jej się uniknąć kary.
Po chwili, kiedy konduktor, podśpiewując radośnie pod nosem opuścił już przedział, Alicja zauważyła, że na siedzeniu obok przybył jeden odważnik. Wcześniej na pewno go tam nie było, dlatego postanowiła obejrzeć nowy nabytek. Jednak uniesienie się z siedzenia okazało się znacznie trudniejszym niż dotychczas. Alicja zapadła w fotelowym miękiszu głębiej niż przed wizytą konduktora, czując przy tym jakby ważyła odrobinę więcej. W końcu uporała się z ciężarem i zeskoczyła z fotela. Chwyciwszy nowy ciężarek ujrzała napis „BEZSENNOŚĆ”.

piątek, 17 czerwca 2011

Alicja w Krainie Zmarłych/ Bajka o znikaniu (PaRT I)

„Tato, mamo, umarłam. Kocham Was.
Alicja”
            *          *          *          *          *
-Dziwnie się czuję w tym wagonie, jakbym ważyła tyle, co słoń. Jak długo tak można jechać na tę drugą stronę.
-Nie wierć się Alicjo. Twoja druga strona i tak nie jest daleko. Ale lustra zawsze miały skomplikowaną do odbicia strukturę. A przed podróżą należało nie wyjadać tyle ciasteczek i nie pić lemoniady. Człowiek przy znikaniu staje się lekki, ale to, co ziemskie, im bliżej drugiej strony, staje się cięższe. To rodzaj naturalnej selekcji. Jeżeli ktoś okaże się za ciężki, tak ciężki jak góra, zostanie spowrotem ściągnięty na ziemię.
-Uuuff, niedobrze  mi. Czy nie ma na to jakiegoś sposobu? Króliku, nie bądź taki okrutny, pomóż mi. Może jak się pomodlę, to będzie lepiej?
-Cóż, wiem, że nie zaszkodzi, ale wiem równie dobrze, że nie pomoże. Do kogo, Alicjo, chciałabyś się modlić i o co? Raz, że o szybszą kupę nie wypada dziewczynce, dwa, że i tak nie ma Nikogo, kto by tego słuchał.
     Alicja zamilkła. Zaczęła uważniej rozglądać się po przedziale. W całym swoim życiu zdarzyło jej się jechać już kilka razy pociągiem, ale żaden z nich nie przypominał tego, w którym teraz siedziała. Właściwie, gdyby nie odgłos wagonów sunących po szynach, trudno byłoby się domyślić, gdzie się znajduje. Okno w przedziale zasłaniały drewniane okiennice, a drzwi przysłaniała ciężka bordowa kotara. W środku znajdowało się siedem siedzeń, przy czym każde było innej szerokości, wykonane z odmiennych materiałów. Alicja spoczywała na miękkim, szerokim jak fotel, które obito w pasiasty plusz. Drobne ciało dziewczynki zdawało się całkowicie w nim zapadać, pewnie z racji ziemskiego ciężaru.
    Po chwili oczy Alicji zwróciły się na ścianę naprzeciwko. Kiedy wysiliła wzrok, zauważyła, że cała była wypełniona dziurkami od kluczy: od mosiężnych, zdobionych ornamentami przypominającymi ludzkie twarze, prze zakurzone i zardzewiałe, do takich, jakie można znaleźć w królewskich zamkach z bajkowych ilustracji czy identycznych jak w drzwiach dyrektorskiego gabinetu w jej szkole. Uwagę dziewczynki od dziurek w ścianie odwróciło bulgotanie z brzuchu. Dopiero teraz przyjrzała się dokładniej swojemu jedynemu kompanowi podróży.
-Króliku, tak właściwie, czemu nie masz oczu?
-Żeby nie widzieć, kogo przewożę na drugą stronę. Ja zaś muszę pozostać obiektywny. Łatwiej więc było pozbawić raz mnie wzroku, niż wyłupiać oczy wszystkim podróżnym
-Nie rozumiem, co dałoby, gdyby to podróżni byli niewidomi?
-Wystarczy raz spojrzeć komuś w oczy, by poznać jego przeszłość, a nawet przyszłość. Mówią, że to zwierciadła duszy. A ja mam być tylko przewoźnikiem.
-Czy przewodnikowi więc nie przeszkadza, że jest ślepy?
-Nie znam drogi, w którą się udajemy, więc nie muszę jej widzieć. Jestem tu przewodnikiem po Twoich, Alicjo, myślach i wyobraźni. Sama mnie wymyśliłaś. Istnieję po to, by być przewodnikiem po ścieżkach Twojej fantazji dla wszystkich tych, którzy jej nie mają. A drogę, w którą się udajemy, stworzyłaś już dawno, pisałaś ją swoje całe krótkie życie.
-Aaaah, Znowu mi niedobrze, Króliku…
-Przesiądź się na siedzenie obok. Zważymy Cię.
Alicja przesunęła się powoli i z trudem na okrągłą drewnianą płytę. Po chwili zaczęła się lekko kołysać, a na drugim, identycznym stołku obok pojawiały się różnej wielkości odważniki obwiązane kolorowymi nitkami. (...)

wtorek, 14 czerwca 2011

Tymczasowo

    (4 x rzucona rękawica
    możliwość przedłużenia kontraktu
    po wywiązaniu się z umowy do końca tygodnia)

wtorek, 7 czerwca 2011

* * * * *

o rzeczach istotnych
podobno wprost
więc muszę Ci powiedzieć
że byłam w miasteczku
małym i wschodnim
z nadmiarem emerytorencistów
na poczcie
i zasiłkobiorców
przy wejściu do gopsu

całe miasteczko
pachniało kulkami na mole
dokładnie jak nylonowe sukienki
w szafie babci Janiny

kawa w urzędzie
stygła powoli
i z ociąganiem w spożywczym
wkładano do reklamówek
kiełbasę

chciałam zostać
tam dłuzej
z racji sentymentu
ale słońce nawet
zachodziło powoli
i w ciągu doby
noc nie chciała nadejść

powiem Ci jeszcze
że każdy dom truchlał
pod moim młodym wzrokiem
i tylko z zapadłych okien
wystawały zapadłe
policzki i oczy
starych mieszkańców

i uwierz mi
kiedy wyjeżdżałam stamtąd
mógłby przegonić
mnie robak

wtorek, 3 maja 2011

znajdź INTRUZA

 niebo niebo niebo niebo niebo niebo niebo niebo niebo niebo niebo niebo niebo niebo niebo niebo niebo niebo niebo niebo niebo   słońce   niebo niebo niebo niebo niebo niebo niebo niebo niebo niebo niebo niebo niebo niebo   słońce   niebo niebo niebo niebo niebo niebo niebo niebo niebo niebo niebo niebo niebo niebo niebo niebo niebo niebo niebo niebo niebo niebo niebo niebo niebo niebo niebo niebo niebo niebo niebo niebo niebo niebo niebo niebo niebo niebo niebo niebo niebo niebo niebo niebo niebo niebo niebo niebo niebo niebo niebo niebo niebo 
             morze               morze               morze              morze             morze            morze         morze     morze     morze     morze     morze     morze     morze     morze     morze   morze       morze     morze         morze        może     morze     morze     morze     morze     morze     morze       morze   morze     morze   morze    morze     morze     morze     morze     morze     morze     morze     morze      morze    morze     morze    morze   morze    morze     morze    morze     morze     morze     morze    morze      plaża plaża plaża plaża plaża plaża plaża plaża plaża plaża plaża plaża plaża plaża plaża plaża plaża plaża plaża plaża plaża plaża plaża plaża plaża plaża plaża plaża plaża plaża plaża plaża plaża plaża plaża plaża plaża plaża plaża plaża plaża plaża plaża plaża plaża plaża plaża plaża plaża plaża plaża plaża plaża plaża plaża plaża plaża plaża plaża plaża plaża plaża plaża plaża plaża plaża plaża plaża plaża plaża plaża plaża plaża plaża plaża plaża plaża plaża plaża plaża
                                                                                                                                       
                                                                                                                                                                              < inspiracja: Gd. > 
Słowem, tak dobrze się maluje

(Ciśnie się na usta:
ROZPUSTA
TŁUSTA
LANGUSTA
KAPUSTA...)

środa, 20 kwietnia 2011

Rany boskie, jestem kioskiem (ciagle w RUchu)

               Jeeeestem szczęśliwa!
 <Miało być bez personalnych wycieczek, bez prywaty. Sama sobie rulez>

niedziela, 3 kwietnia 2011

Misja

    Jak kolejny żołnierz wszechPotęgi wszechŚwiata z galaktyki Jądrodron wyszedł USAtysfakcjonowany.
 Na składzie broni i innych wszechRzeczy niezbędnych do zdobywania władzy:

-Dzień dobry. 10 paczek ironii.
*Ależ proszę. Coś jeszcze?
-I 5 kilo sarkazmu
* Jest pan pewien? Sarkazm, to broń przegranych.
-A to nawet lepiej. 10 kilo.
*To wszystko? Czy jeszcze jakiś argument?
-Pieniędzy trochę może bym kupił... i trotylu.
*Pan skazany na Piekło, że tak zapytam, wnioskując po ekwipunku?
-Nie, misja na ziemię.

wtorek, 22 marca 2011

Maria 5

   W końcu w milczeniu dojechali do firmy, w której pracowała M. Budynek należał do jednych z największych i najnowocześniejszych w mieście. Cały składał się z lustrzanych okien, w których odbijali się; ludzie na ulicach, pędzące samochody, inne biurowce, sklepy. R. zawsze był zafascynowany widokiem wieżowca. W słoneczne dni wydawał się cały błyszczeć i płonąć, oślepiając wzrok, a jednocześnie jego monumentalna konstrukcja kładła cień na wszystko wokół.
   R. pamiętał, jak na jednej z lekcji, nauczyciel, by wytłumaczyć, jak funkcjonuje ludzkie ciało, przyrównał je do sprawnie działającego dużego przedsiębiorstwa, w którym każda komórka pracuje na sukces całości i tylko to może zapewnić jej rozwój. I ta każda komórka musi w związku z tym spełniać określone obowiązki, inaczej jej działanie nie ma jakiegokolwiek sensu. Za przykład podał wtedy firmę, w której od 5 lat była już zatrudniona M. Mimo to, R. nie był w stanie w pełni pojąć jej skomplikowanej struktury.
    Firma, w której pracowała M., była największą w swojej branży, z jej usług korzystało niemal każde miejscowe przedsiębiorstwo. Zajmowała się pomiarem wydajności kapitału ludzkiego.
M. pracowała zaś w bardzo rozbudowanym dziale kontroli wewnętrznej. Firma, która przeprowadzała audyty w innych przedsiębiorstwach, na własnym przykładzie musiała świadczyć o efektywności swoich działań. Tu pracownicy i ich wyniki byli poddawani perfekcyjnej analizie, a każdy element przedsiębiorstwa miał swoje miejsce w hierarchii. I rzeczywiście, firma osiągała doskonałe wyniki i najważniejsze, zysk.
M. spiesznie wysiadła z samochodu.
-R. możesz uzupełnić lodówkę? Może zrobię coś smacznego na kolację? Tu masz listę.
-Wrócisz normalnie?
-Tak, dziś już powinni przysłać nowego pracownika. Dobra, idę, muszę być wcześniej.
R. odprowadził ją wzrokiem i odjechał. Dla niego też zaczynał się przecież nowy dzień, pracy.
* * * *
-Tak słucham?
-M.? Postanowiłem zadzwonić, bo pracuję z Robertem, to znaczy pracowałem.
-Czy coś się stało?
-Robert miał zawał serca w trakcie rozmowy, gdy odbierał zamówienie. Zmarł. 
- ... 
-Dzwonię, bo w ten sposób wiesz prędzej, niż z firmy. 
-Naturalnie. Chyba, chyba odłożę słuchawkę... 
-Rozumiem. M., nie wiem, co powinienem powiedzieć 
-A ja nie wiem, co chcę usłyszeć. Dziękuję, że zadzwoniłeś.... Z kim zjem dziś kolację? 
-Do widzenia M.

niedziela, 20 marca 2011

Maria cd 4

-R. złotko. Byłeś dzisiaj bardzo grzeczny. Kupimy Ci w nagrodę jakąś niespodziankę.
-Naprawdę?
-Tak. Ale jesteś cały przemoczony i masz ubłocone buty. Poczekaj na nas chwilkę przed sklepem, a my za moment wrócimy do Ciebie z nagrodą za to, że tak ładnie się dziś zachowywałeś. 
-A nie mogę wejść z wami? 
-Ooo, gdybyś wszedł, nie byłoby niespodzianki. A poza tym, chyba nie chcesz, żeby pani w sklepie miała więcej pracy i musiała po Tobie myć podłogę? Prawda? 
-No dobrze. Poczekam. 
-Tylko stój grzecznie i nigdzie nie odchodź.
Pomachali mu jeszcze i weszli do sklepu. R. oplótł rękoma mały słupek stojący na brzegu chodnika, bo bał się, że mijający go ludzie poniosą go z tłumem, i rodzice zdenerwują się, że będą musieli go szukać i nie dadzą prezentu. Poza tym, przy słupku czuł się pewnie, mimo padającego na niego deszczu.
   Przechodnie i klienci sklepu mijali go spiesznie, uciekając przed deszczem, czasem tylko, gdy o mały włos się nie przewracali, spoglądali na niego z chwilowym zdziwieniem i biegli dalej. R. tymczasem zaczął z nerwowym wzrokiem wypatrywać wychodzących rodziców.
Nie pamięta, jak długo tam stał, przyklejony do słupka, jak długo moczył go przeklęty deszcz, przez który nie wszedł do sklepu. Ruch na chodniku robił się coraz mniejszy, a zachrypniętych wołań nikt spośród pędzących w pośpiechu nawet nie słyszał. Dopiero kończąca zmianę ekspedientka zauważyła go, jak razem z deszczem po rozdygotanym i zziębniętym ciele płynęły łzy. Zawiadomiła odpowiednie służby, ale tłumaczenia R., że rodzice wyszli tylko na chwilę do sklepu nic nie dawały. W końcu sam też przestał i czekać, i wierzyć, kiedy zdał sobie sprawę, że nigdy już po niego nie wrócą. Deszcz, gdyby nie deszcz.....
 
    Wstali o tej godzinie, co zawsze. R cenił budzik, za pomocą którego mógł regulować życie. Zjedli razem śniadanie, M. ogarnęła sypialnię oraz kuchnię żeby razem pojechać do pracy, ponieważ wypadał dzień, kiedy zaczynali o tej samej porze.
Było jeszcze bardzo wcześnie i na ulicach paliły się przydrożne lampy, a dzieci już szły do szkół. Większość z nich zostawała jeszcze na dodatkowych zajęciach. W ten sposób system wyrównuje szanse biedniejszych, słabszych uczniów, których rodziców nie było stać na płatne korepetycje. Już od małego pokazywano, że różnice należy niwelować, różnice są niesprawiedliwe, a to, co niesprawiedliwe, jest przecież złe.
-Wyspałeś się dzisiaj?
-Tak, zdążyłem wypocząć. Już dobrze, jeżeli o to pytasz. Nie musimy o tym rozmawiać. ...M., czemu nie mamy dziecka?
-My?
-Tak, nie uważasz, że dobrze byłoby mieć dziecko?
-Nie wiem, może. Ale nie stać nas na dziecko 
-... Rzeczywiście, nie zarabiamy zbyt wiele. Ale... 
-Porozmawiamy o tym na spokojnie po pracy, w domu, dobrze? Teraz uważaj na drogę 
-Jasne, porozmawiamy.

środa, 16 marca 2011

Aż skruszeje

     W namiocie siedział Generał; starszy, nieco okrąglutki mężczyzna o misiowym wyrazie twarzy. Właśnie wybierał gumowe kaczuszki do wieczornej kąpieli, kiedy wszedł jeden z jego żołnierzy.
-Panie Generale, panie Generale! Pojmaliśmy szpiega. Siedział w krzakach nieopodal naszego obozowiska.
-Brawo, świetnie się spisaliście, kapralu. Pokażcie mi go.
Przed Generałem stanął wychudzony, niewysoki mężczyzna. Miał na sobie porwane, zielonkawe i cuchnące łachy, które najwidoczniej kiepsko wtopiły się w tło, skoro szpieg został zauważony w zaroślach.
- I co nam powiecie, szpiegu? Czego to u nas szukaliście? Hmm?
Generałowi odpowiedziały ściśnięte wargi. Na twarzy dowódcy pojawiło się wielkie zakłopotanie  i zmartwienie
-Nie chcecie mówić? Niedobrze, niedobrze...Kapralu, co my robimy z takimi, którzy nie lubią z nami nawet pogawędzić?
-Torturujemy, panie Generale, aż nam pot z czoła spływa.
-Tak!torturujemy. Ale-tu zwrócił się znowu w kierunku pojmanego- to taka nieładna ostateczność. Najpierw wolimy grzecznie zachęcić do rozmów. To jak, porozmawiacie z nami?-powiedział dowódca puszczając na zachętę przyjacielsko oko. -Mogę nawet zaproponować wyśmienitą herbatkę?
Ponownie odpowiedziało tylko milczenie.
-Dobrze, nic na siłę. My poczekamy aż zmienicie zdanie. Kapralu, proszę umieścić szpiega w wannie z octem i moczyć całą dobę do skruszenia. Po takiej kąpieli nikt już nie jest nieugięty.

poniedziałek, 14 marca 2011

Maria cd 3

    W związku z tym, że miasto musiało być oczyszczane na okrągło, w firmie funkcjonował trójzmianowy system i nikogo nie zdziwiło, że R. dostarczył ciało o takiej godzinie. Dział przyjmowania w ogóle stanowił autonomiczna komórkę, zainteresowaną tylko swoimi obowiązkami. W związku z tym, jedyną konsekwencją jego opóźnienia będzie konieczność zdania dodatkowego raportu, choć i to nie powinno być jakimś problemem. Robota powinna być po prostu sumiennie wykonana, nawet jeśli obowiązkowy czas pracy się skończył.
Po chwili R. wracał do domu. Już przewidywał, jakie wyrzuty będzie mu robiła M., gdy tylko przekroczy próg.
-Czemu jesteś tak późno? Powinieneś wrócić co najmniej 2,5 godziny wcześniej.
-Przepraszam. Deszcz zaczął padać, kiedy byłem akurat w domu po ciało. Wiesz, że musiałem przeczekać.
-Deszcz....A tak, deszcz. Rozumiem. Ale mogłeś chociaż jakoś mnie uprzedzić; zadzwonić.
-Telefon został w samochodzie...
-....Och, przepraszam, że tak na Ciebie naskakuję. Powinnam wiedzieć, jakie to dla Ciebie... niekomfortowe. Też miałam ciężki dzień. Załoga musiała wspólnie nadrabiać, żeby nie powstały zaległości. Dopiero jutro lub pojutrze przyślą kogoś nowego. Po prostu padam. Ale, może chcesz porozmawiać?
-O czym?
-O deszczu.
-Daj spokój. Zjedzmy kolację i odpocznijmy. Jedyne, o czym teraz marzę, to chwila spokoju i sen. Rano przecież trzeba znowu wstać.
-Tak, masz rację. Zaraz zrobię herbatę.
Zjedli w milczeniu kolację, odruchowo wpatrzeni w beznamiętny ekran telewizora. Po posiłku wtulili się w miękkie poduszki bordowej kanapy próbując resztkami sił skoncentrować uwagę na raporcie dnia. Dziesiąte uderzenie zegara wyrwało ich z amoku i na ten dźwięk niemal równocześnie przenieśli się do sypialnianego łóżka.
-M.?
-Tak?
-....A, nic. Dobranoc.
-Nie dręcz się myślami o tym deszczu, co? I śpij spokojnie. Dobranoc.
-Ty też.
   Sen jednak nie mógł nadejść. R. kręcił się i przewracał z boku na bok, ale wyłączenie myślenia nie było sprawą tak prostą, jak wydawało się M. Wspomnienia tamtych wydarzeń ciągle wracały i nie było sposobu wyrzucić ich z głowy, zanim po prostu jego mózg ich nie przetrawi. Nie mógł wtedy nic zrobić i dobrze o tym wiedział, a jednak echo tamtych wydarzeń boleśnie odbijało się w jego pamięci.
     To był jeden z takich dni, które wbrew sobie pamięta się najdokładniej. R. miał 4 lata i razem z rodzicami pojechał do dużego miasta na zakupy. Uwielbiał takie wyprawy, rodzice droczyli się z nim, a po jakimś czasie, całusami i obietnicami, że nic więcej nie będzie już chciał, udawało mu się wyprosić małego resoraka lub coś słodkiego.
Tego dnia, kiedy byli już w mieście, wyjątkowo się rozpadało. Wszyscy byli już przemoczeni, kiedy stanęli przed drzwiami ostatniego sklepu.

wtorek, 8 marca 2011

Maria cdn 2

    R. lubił w gruncie rzeczy swoją pracę, żeby wręcz nie powiedzieć, że uważał ją za stworzoną idealnie dla niego. Wszystkie obowiązki, wskazówki i kolejność wykonywania czynności były określone w rzeczowej instrukcji. Praktycznie, nie był narażony na jakiekolwiek niespodzianki, których nie znosił. Pracował w oddziale dużej firmy zajmującej się oczyszczaniem miasta. R. był zatrudniony akurat w sekcji zasobów ludzkich. Miał nawet własne biurko, odgrodzone od innych stanowisk.
   Zgłoszenia, przyjmowane i odnotowywane najpierw przez centralę, potem przekazywano do odpowiedniego pracownika, który był przyporządkowany do określonego rewiru. Za tym elementem R. najmniej przepadał. Nie potrafił rozmawiać z ludźmi, od zawsze stanowiło to dla niego problem i wprawiało w zakłopotanie. Dlatego cieszył się, że w trakcie przyjmowania zgłoszenia, mógł ograniczyć się do zdawkowych pytań i odpowiedzi podanych w instrukcji, które zdążyły wejść mu już w krew. Po zawiadomieniu przychodził czas na rutynowe wypełnienie formularza. Na szczęście ilość rubryk i pól do wypełnienia również zminimalizowano, żeby nie marnować czasu na podawanie informacji w rzeczywistości zbędnych, skoro w przypadku każdego denata procedura była ta sama. To zapewniało wzrost wydajności, co odnotowywały testy efektywnościowe przed i po zmianach. Po chwili papierkowej roboty R. ruszał w teren.
    Przed nim na miejscu zjawiała się policja, którą powiadamiała jeszcze centrala. Służby zabezpieczały teren i przygotowywały potrzebne dane. Denat był standardowo pakowany do worka i przewożony do firmy, gdzie podlegał kremacji. I tu, na dostarczeniu ciała, obowiązek R. się kończył. 
   Poczuł się od razu znacznie lepiej, oddech wrócił mu do miarowego rytmu i R. zaczął znowu logicznie myśleć. Spojrzał na zegarek i dopiero wtedy uświadomił sobie jak długo tam przebywał. M. może zacząć się martwić. Podszedł do kuchennego małego okienka nad zlewem i z ulgą stwierdził, że deszcz się wykańcza i niedługo będzie mógł wrócić do domu.
Miał jeszcze trochę czasu. Uprzątnął więc starannie dokumenty oraz narzędzia, zasunął do końca worek z ciałem. Splótł z tyłu ręce i zaczął przechadzać się po pokojach równym, miarowym krokiem. Nie powinien właściwie tego robić, ale nie czuł wyjątkowo żadnych oporów czy zakłopotania. Nie spodziewał się, że zobaczy coś ciekawego, dlatego nie zawiódł się nawet, gdy rzeczywiście nic, co leżałoby na wierzchu, nie przykuło jego wzroku.
   Na zewnątrz zapanowała w końcu błoga cisza, dla R. synonim końca deszczu i poczucia bezpieczeństwa. Nie czekając więc dłużej, wyprowadził wózek na podziurawiony kałużami podjazd i zapakował go do samochodu. Na twarzy pojawiło się znowu zadowolenie. Musnął czule maskę samochodu, z którym był tak związany, zapuścił silnik i spiesznie odjechał do firmy.

wtorek, 1 marca 2011

Maria cdn 1

Pobiegł pospiesznie do auta i zabrał sprzęt.
-Zdążę, zdążę, muszę zdążyć.
    Wciągnął na ręce niebieskie, gumowe rękawice. Na podłodze rozłożył szeleszczący worek, po czym przeturlał na niego ciało. W tej chwili zawsze przypominała mu się sytuacja, gdy raz dostał zgłoszenie do denata, który okazał się za wysoki. Tacy ludzie nie powinni się po prostu rodzić. Próbował zmieścić go w worku na milion sposobów, ale mimo usilnych prób zginania zesztywniałych już kończyn, ciało nie chciało wejść. Spanikował wtedy stanowczo za szybko. Nadal wspomnienie tej sytuacji i własnej bezradności potrafiło przyprawić go niekiedy o odruchy wymiotne. Jego zachowanie kojarzyło mu się z paniką muchy przyklejonej do lepu... czuł wstręt do samego siebie. Ale, Maria była na szczęście na wskroś standardowa. Idealnie wypełniła worek .
Kiedy wciągał go na wózek, usłyszał stukanie o drzwi. Uderzenia zaczęły przybierać na sile i stawały się coraz gwałtowniejsze. A jednak, R. nie zdążył przed deszczem.
Po raz pierwszy wezbrała w nim taka złość. Ostatnie zgłoszenie miało pozwolić mu na wcześniejszy powrót do domu, a nie uwięzić u denatki w oczekiwaniu na koniec deszczu.
-Szmato, szmato!
R. zaczął okładać pięściami worek z ciałem. W oczach pojawiła się zaciekła niezgoda i frustracja. Za którymś razem chybił jednak i uderzył w ramę wózka. Zmęczony opadł na podłogę.
-Co ja robię? Uspokój się, uspokój człowieku. To tylko deszcz. A poza tym , jesteś w pracy. Regulamin zabrania. Tak, paragraf 35, ustęp 2 jasno mówi...
   W korytarzowym lustrze zobaczył zmęczone, obłąkane odbicie. Wstał szybko, zdecydowanym ruchem poprawił biało- niebieski kombinezon i zagarnął do tyłu włosy. Gdyby tylko jego przełożony zobaczył to zachowanie, ten brak profesjonalizmu i dziecięce niepanowanie nad strachem. Właściwie, należałoby to zaraportować.
Wyjrzał przez okno. Na widok ulewy, która nie miała najwyraźniej chęci skończyć się zbyt szybko, R. przeszył dreszcz. Przeszedł więc szybkim krokiem do zapyziałej kuchni i usiadł przy stoliku, żeby ochłonąć. Nie mógł nawet zrobić sobie herbaty, gdyż służby odcinały zawsze prąd i wodę w domach denatów automatycznie ze względów bezpieczeństwa. Zresztą, korzystanie z własności denata też było nie do pomyślenia.
   Kiedy uprzytomnił sobie, że od uderzenia boli go ręka, spojrzał odruchowo na wózek. Podszedł do worka i odsunął na kawałek suwak. Na szczęście nie uderzał w twarz, więc nie było tam żadnych śladów. Przyjrzał się badawczo Marii. Była na wskroś zwykła. Gdyby kiedyś przyszło mu mijać się z nią w tłumie,z pewnością nie zwróciłby na nią uwagi. Ale, czy ktokolwiek zwracał sobą jakąś uwagę? Odsunął się od worka, nie zamykając go i oparł się o ścianę.  W chwilach zdenerwowania lubił przypomnieć sobie pracowniczy regulamin i obowiązki, które znał na pamięć. Niemal zawsze potrafiło go to odprężyć i sprowadzić do pionu. 



<temat  lekcji na dziś: rozróżnianie kulturki, hałturki i kałturki na drodze narodowego fekalizmu polskiego życia naszego społeczeństwa>  

niedziela, 27 lutego 2011

Maria

<Jeżeli przypadnie do gustu, będzie wstawiany ciąg dalszy>


- Cześć. Dzwonię w sprawie służbowej. Umarła Maria.
- Jaka Maria?
-Ta, która mieszka trzy domy dalej od nas, na Czarnej, ale to jeszcze twój rewir, prawda? Pracuje ze mną w jednym biurze. Pracowała.
-Mam przyjechać do biura? 
-Nie, leży w domu. Nie przyszła na swoją zmianę do pracy, więc wysłano gońca, żeby sprawdzić, czemu się nie stawiła. Leżała podobno przed drzwiami wejściowymi. 
-Dobrze, zaraz tam pojadę. Wypełnię tylko formularz zgłoszeniowy. Dziękuję ci za informację. 
-Dobrze, zobaczymy się w domu. Na razie.
- Tak, to cześć. 
-A, czekaj, zapomniałabym, będę później. Trzeba nadrobić dzisiejsze zaległości z powodu Marii.
   Wypełnianie formularza zgłoszeniowego była najnudniejszym elementem pracy, ale czasem stanowiło miły obowiązek. Szczególnie, gdy pogoda nie dopisywała tak, jak wtedy. Chmury były nabrzmiałe i zmęczone stanem zawieszenie między ziemią i niebem. Wiadomo było, że za chwilę ich cierpliwość się skończy i pękną nad miastem.
R. wyszedł z baraku i wsiadł do samochodu. Zbliżała się piętnasta, wiedział więc przynajmniej, że po załatwieniu sprawy z Marią, będzie mógł wrócić do domu. Jak dobrze, że Maria mieszkała tak blisko, nie chciałby wracać samochodem w ulewę. To za duże ryzyko, stanowczo.
   Ulica Czarna, na której mieszkała denatka należała do średnio zamożnych. Domki były w większości małe i skromne. R. pomyślał w pewnym momencie, że jej nazwa nie pasuje do tej części miasta. Czarny, to przecież mocny, konkretny kolor, który z założenia kojarzył mu się z siłą. Tymczasem obraz, który do mózgu przekazywały mu oczy w żaden sposób się z tym nie łączył.
   Gdzieniegdzie przy krawężnikach stały niedomyte samochody. Obowiązkowa zieleń drzew co kilka metrów wzdłuż ulicy, żeby oczyszczać powietrze ze spalin i monotonne domki do przechowywania zwykłych ludzi. Każdy oczywiście starał się nadać swojemu kawałkowi ziemi jakiś odrębny charakter, ale w końcu, na ciasnych trawnikach stały te same plastikowe krzesła, stoliki i ławki, które różniły się tylko odcieniami. R. miał wrażenie, że wszystko w tym stłoczeniu i ciasnocie zlewa się i staje bezpłciowe. A może to tylko przez tę przygniatającą aurę na zewnątrz?
Dom Marii był taki, jak pozostałe. Wiedział, gdzie mieszkała, ponieważ kiedyś odbierając M. z pracy, podwiózł również Marię. Policja zostawiła już na progu tabliczkę oraz skrzynkę z narzędziami. R. wyszukał w niej plik z danymi oraz klucze i otworzył drzwi. Zaraz za progiem, tak jak powiedziała mu M., leżała denatka.
   Przeszedł do kuchni, do której prowadził wąski brązowy korytarz. Usiadł przy małym stoliku na jednym z tych niewygodnych barowych krzesełek, jakie można było kupić w każdym meblowym sklepie za grosze. Wyjął z kieszeni kartki z danymi zostawionymi przez policję. Przejrzał je dokładnie, żeby upewnić się, czy wszystko jest zapisane, chociaż nigdy nie zdarzyło się,by służby nie dopełniły w tej kwestii swojego obowiązku. R. lubił jednak być skrupulatny, a sprawdzanie raportów figurowało w instrukcji jego obowiązków. Wypełnił jeszcze kilka standardowych linijek, w których umieszczał dokładną godzinę przyjazdu oraz stan denata i spiął wszystko razem. Teraz należało tylko wrócić do samochodu po wózek oraz folię, zapakować ciało i odwieźć je do firmy.
W tym czasie pogoda zdążyła się gwałtownie pogorszyć. Chmury były w ostatnim stadium, które poprzedzało narodziny deszczu. R wiedział, że należało się sprężać.

poniedziałek, 14 lutego 2011

Bajka o Słowie

   I 6-tego dnia stworzył Bóg Słowo, które jednak było tak słabe i wątłe w swym niemowlęctwie i czyhał na nie Szatan, że uznał Bóg za niezbędne ukryć Słowo w bezpiecznym miejscu. A znał Szatan na ziemi każdy listek i ziarnko piasku. Słowo, jedyne spośród wszystkich istnień, uważał Bóg, że może Go szczerze wielbić i kochać, obwinął je więc w najdelikatniejsze struny, bardziej miękkie niż pierza i przykrył przebiegle kośćmi oraz kawałkami mięsa. Bo wiedział, ze Szatan od niego stroni.
Przestraszył się jednak, że i tak ukryte, Zło może odnaleźć Jego najcenniejsze dzieło, oblókł więc wszystko dla niepoznaki skórą.
Dla pewności utworzył dwie nogi, by Słowo mogło przed Szatanem uciec oraz ręce, by mogło z nim walczyć i się bronić. W końcu wyciął Bóg w ciele otwór, by mógł zawsze posłyszeć Słowo; jak dorasta i dojrzewa oraz w razie największej potrzeby lub tęsknoty dać mu sposobność, by zostawiło nędzne ciało i z niego do Boga uciekło. I to nazwał usta.
Zdjął też z firmamentu dwie gwiazdy i umieścił w ciele, by na ziemi, gdzie pełno kamieni, dziur i innych przeszkód, nie potykało się. Każdy upadek był bowiem dla Słowa niebezpieczny, a brud panoszący się na ziemi mógł je skazić. I to nazwał oczy.
A dzięki oczom z gwiazd miało też pamiętać Słowo, ze pochodzi od Boga i przyjdzie dzień, gdy dorośnie w ciele i by nie rozsadzić go od środka, co mógłby zauważyć Szatan, opuści je niepozornie.
   I ucieszył się Bóg, że stworzył dla Słowa taką kryjówkę, którą nazwał człowiek.
Tak minął dzień 6-ty.